Wiatr od Wschodu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Plac Czerwony w Moskwie (Savvapanf Photo/Fotolia.pl) 
Rosjanie już zrozumieli, że prowadzenie krwawej wojny się nie opłaca i nawet nie jest potrzebne. To samo można przecież osiągnąć, siejąc u sąsiadów zamęt.
W opowiadaniach fantastycznych największą rozrywką społeczeństw przyszłości bywa telewizyjny show z prawdziwymi ofiarami. Na ekranach toczy się walka o życie, a publiczność bezpiecznie ogląda, kto przeżyje, a kto nie będzie miał takiego szczęścia. Trochę jest tak dzisiaj w Rosji. W rosyjskiej telewizji trwa reality show „wojna na Ukrainie”. Są tam ofiary – jacyś anonimowi Ukraińcy – ale tak naprawdę nikt już nie wie, co jest filmową fikcją, a co rzeczywistością. Trwający od miesięcy spektakl powoli przechodzi w rutynę. Przeklęci banderowcy wciąż mordują dzieci w Donbasie. Amerykanie – światowy diabeł i żandarm – wspierają faszystów z Kijowa, ale to wszystko jest gdzieś daleko. Ta wojna coraz bardziej rozgrywa się na ekranach telewizorów i w głowach Rosjan. Była niania mojej córki, która traktuje nas jak rodzinę, zapytała całkiem serio, dlaczego Polacy weszli na Ukrainę i co im złego zrobili Ukraińcy. Tak myśli bardzo wielu zwykłych Rosjan, a przywódcy z samym Putinem na czele serwują im kolejne propagandowe hasła, przekonując, że ustawianie nowych rakiet balistycznych to wymuszona przez wrogów Rosji konieczność.

UWAGA, NADCHODZI NATO

Dodatkowo kreowane jest zagrożenie ze strony Zachodu. Według mediów Rosja to oblężona twierdza, która musi się bronić na wypadek ataku. Tak jest przedstawiana zapowiedź rozmieszczenia amerykańskiej broni ciężkiej w krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Rosyjskie media uznają to za demonstrację „tuż przy granicy z Rosją w Polsce i krajach nadbałtyckich”. Według propagandy kremlowskiej prowokacją jest też tworzenie „szpicy” NATO.

Rozmawiając z politologami i politykami, można odnieść wrażenie, że coś jednak zaczęło się zmieniać. Na zamkniętych spotkaniach rosyjscy politycy dają do zrozumienia, że gorącej fazy wojny w Donbasie już nie będzie. To oczywiście może być jedynie taktyką, bardziej prawdopodobne jest jednak, że rosyjskie władze zrozumiały, iż gorąca wojna na Ukrainie jest im niepotrzebna.

Po pierwsze, nie są w stanie jej militarnie wygrać. Niedawny atak separatystów na Marinkę zakończył się kompletną klęską. Widać, że nawet z ogromnym wsparciem ze strony Rosji separatyści tej wojny nie wygrają. Moskwa nie wprowadzi oficjalnie swoich oddziałów na Ukrainę, a przedłużenie sankcji na pół roku i wykluczenie z G8 pokazuje, że nadal traci na arenie międzynarodowej.

Jeżeli więc Władimir Putin nie jest szaleńcem, tyko politykiem, który chce osiągnąć swój cel, musi zmienić taktykę. Musi chociaż częściowo naprawić swój wizerunek na świecie. We własnym kraju nie potrzebuje, bo według ostatnich badań Centrum Lewady jego popularność osiągnęła poziom 89 proc. Dla utrzymania tego patriotycznego wzmożenia wystarczy kontynuacja telewizyjnego „reality show”. Iran funkcjonuje w taki sposób od ponad 30 lat, więc dlaczego tak nie miałyby rządzić rosyjskie władze?

Okolice stacji moskiewskiego metra Sokoł, dom, w którym mieszka publicysta opozycyjnej rozgłośni „Echo Moskwy” – Leonid Radzichowski. Jak sam twierdzi, to przeciętny moskiewski blok zbudowany w latach 60. Na parkingu dwa mercedesy, audi, volvo. Trudno byłoby znaleźć podobne luksusowe marki przed blokiem na warszawskim Ursynowie czy Piaskach.

– Ludzie przyzwyczaili się do życia w Moskwie na bardzo wysokim poziomie. To nie jest jakiś szczególny dom, ot, klasa średnia – przekonuje Radzichowski.

REZERWY NA DWA LATA

Prawda jest taka, że faktyczne średnie dochody w Moskwie ciągle są znacznie wyższe niż w Warszawie. To głównie efekt wydawania rezerw walutowych, które w Rosji są ciągle olbrzymie. System ekonomiczny stworzony przez Władimira Putina nadal działa, chociaż wiadomo, że w trybach jest piasek i maszyna jedzie coraz wolniej.

Zdaniem ekonomisty Jewgienija Gontmachera nawet w takiej sytuacji ekonomicznej rezerw starczy na co najmniej dwa lata. Według niego cała stworzona przez Putina ekonomia przez lata sprowadzała się do sprzedawania surowców, czyli „naftowej renty”, i niebywałej korupcji na każdym poziomie działalności gospodarczej.

Wysokie ceny ropy powodowały, że ci, którzy zarabiali dużo, dostawali jeszcze więcej, ale władzy starczało także na płace, renty i emerytury dla najuboższych. Wprowadzanie sankcji i spadek cen ropy spowodowały spadek kursu rubla, wzrost cen, ogromne problemy z zaciąganiem zagranicznych kredytów. To na pewno mocno odczuje klasa wyższa czy średnia. W Rosji już nastąpił prawdziwy krach np. na rynku usług turystycznych.

Według oficjalnych danych rosyjskiej Izby Turystyki w pierwszym kwartale tego roku liczba Rosjan wyjeżdżających za granicę zmalała o 40,3 proc. w porównaniu z ubiegłym rokiem. Najwięcej straciły na spadku liczby turystów z Rosji: Hiszpania, Włochy i Grecja. W ubiegłym roku zbankrutowały cztery duże biura podróży. W 2015 r. ma być jeszcze gorzej. Wprawdzie władze zachęcają do wyjazdów na Krym, ale chętnych nie ma.

Na prowincji, gdzie na zagraniczne wakacje nikt nie jeździł i mozzarelli nie kupował, kryzys jest paradoksalnie mniej widoczny. Oczywiście, jak twierdzi Jewgienij Gontmacher, nie ma powrotu do stanu gospodarki sprzed okresu sankcji i władze nie mogą zapewnić funkcjonowania na dotychczasowym poziomie, ale kryzys nie oznacza też szybkiej gospodarczej katastrofy, czego spodziewało się wielu analityków na Zachodzie. Z drugiej strony sankcje jednak działają. Wbrew oficjalnej propagandzie przyznał to nawet premier Dmitrij Miedwiediew.

(...)

Cały tekst przeczytasz w najnowszym
wydaniu tygodnika "Wprost", który od poniedziałku dostępny będzie w kioskach oraz salonach prasowych na terenie całego kraju.

"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na  AppleStore GooglePlay