Działanie prokuratury uniemożliwiło dotarcie do osoby, która zlecała nagrywanie polityków. Bezmyślność czy złe intencje decydują o tym, że kolejnej wielkiej aferze prokuratura pod nadzorem Andrzeja Seremeta ukręca łeb.
Oddzielenie prokuratury od rządu miało wpłynąć na uniezależnienie tej instytucji od nacisków politycznych. Prokuratura miała stać się kolejnym ogniwem walczącym z korupcją i nadużyciami ludzi sprawujących władzę. Dziś widać, jak bardzo przeliczył się ustawodawca. Pierwszy niezależny prokurator generalny Andrzej Seremet zamiast prawnie działającej służby stworzył zamkniętą korporację, poza kontrolą społeczną i nierozliczaną ze spektakularnych porażek. Prokuratorzy zostali uwikłani w skomplikowaną grę polityków, służb i lobbystów. Niezależności tej instytucji nie jest w stanie bronić jej szef, prokurator generalny Andrzej Seremet, który sam stał się zakładnikiem władzy.
Niemoc prokuratury nie dotyczy wszystkich dziedzin. Zakrojone na szeroką skalę śledztwo w sprawie korupcji w piłce nożnej pokazuje, że w Polsce można skutecznie ścigać i rozliczać ludzi z pierwszych stron gazet. Przed sądem stanęło kilkudziesięciu działaczy piłkarskich, zawodników i sędziów, którzy zdając sobie sprawę z nieuchronności kary, w większości sami się jej poddawali. Ale kiedy rzecz dzieje się na styku polityki i biznesu, wtedy szansa na akt oskarżenia zdecydowanie maleje.
Nigdzie jednak bezsilności prokuratury nie widać tak wyraźnie jak przy śledztwie wokół afery taśmowej. Minął rok, do sądów nie trafiły akty oskarżenia i nie wiemy, kto był prawdziwym zleceniodawcą kelnerów. Prokuratura nie odważyła się rozliczyć nagranych polityków, choć w kilku przypadkach łamanie prawa wydawało się ewidentne.
Tygodnik „Wprost” dotarł teraz do informacji, z której wynika, że prokuratura mogła sama z siebie pokrzyżować tajne śledztwo CBA, mające ujawnić prawdziwych zleceniodawców nagrywania polityków. Po wielu miesiącach jałowego śledztwa, wreszcie, całkiem przypadkiem, pojawiła się szansa odkrycia osoby, która poruszała w aferze wszystkimi sznurkami. To, że sprawę prowadziło Centralne Biuro Antykorupcyjne, dziennikarze „Wprost” potwierdzili w trzech niezależnych źródłach. Działania są tajne, więc nasi informatorzy w obawie o życie agentów nie chcą podać nazw firm, których dotyczy śledztwo, ani krajów, które biorą w tym udział. Wszystko zaczęło się jeszcze w 2014 r. CBA zostało włączone do śledztwa, w którym uczestniczy przynajmniej pięć krajów europejskich. Sprawa dotyczy wręczania łapówek podczas zamówień rządowych w kilku państwach. CBA udało się wprowadzić do rozpracowywanego podmiotu swoich agentów. – Niejako ubocznym skutkiem tych działań było zdobycie 11 nowych nagrań z restauracji Sowa i Przyjaciele – opowiada nam osoba znająca kulisy akcji.
PRZYPADKOWY TROP
CBA do międzynarodowej operacji w sprawie korupcji zostało włączone pod koniec 2014 r. Biuro miało sprawdzić i zweryfikować trop dotyczący działań jednej z dużych korporacji na terenie Polski. Było ważnym ogniwem śledztwa. Same działania zostały opatrzone najwyższym gryfem tajności. W operację prowadzoną na terenie Polski Biuro zaangażowało agentów pod przykryciem. Pozyskano też informatorów. – Jeden z nich powiedział, że ma informacje o aferze w sprawie nagrań polityków w restauracji Sowa i Przyjaciele – opowiada nasz informator. – By się uwiarygodnić, powiedział, że przekaże nam nowe, nieznane dotąd nagrania.
Pod koniec stycznia 2015 r. agenci CBA otrzymali 11 nagrań. – Powiedział, że może nas doprowadzić wyżej. Twierdził, że jest w stanie wskazać osoby, które stoją za zleceniem nagrań. Zastrzegł jednak, by nie informować mediów o tych nagraniach – opowiada informator „Wprost”, znający kulisy spotkania. Bał się, że jeśli informacja wyjdzie na zewnątrz, zostanie zidentyfikowany.
Po czym? – Po liczbie nagrań albo po ujawnieniu treści nagrań lub zarejestrowanych osób – opowiada nasz rozmówca.
CBA sprawdziło otrzymany materiał. Wszystkie rozmowy zostały przesłuchane i sprawdzone pod kątem autentyczności. W lutym CBA przekazało nagrania prokuratorowi generalnemu. Paweł Wojtunik, szef Biura, zastrzegł, że wszystkie przekazane przez służbę informacje mają charakter tajny. – Tajne pismo, tajne materiały – opowiada agent CBA. Zgodnie z prawem klauzulę tajności z materiałów mógł zdjąć tylko premier. Ewa Kopacz tego nie zrobiła.
Materiały wraz z pismem przewodnim Pawła Wojtunika trafiły do Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga, gdzie od czerwca 2014 r. prowadzone jest śledztwo w sprawie afery podsłuchowej. Na początku marca prokurator Anna Hopfer, prowadząca śledztwo, sama ogłosiła, że otrzymała od CBA 11 nowych nagrań. – Wystąpiłam do CBA o przekazanie dokumentacji, w jaki sposób weszło w posiadanie nośnika – dodała.
– Całą operację szlag trafił – opowiadają nam osoby związane z operacją. CBA miało informatora, który mógł ich doprowadzić dalej. Do prawdziwego dysponenta taśm. Osoby, która do dziś decyduje, kiedy i jakimi nagraniami nas raczyć. – Prokurator wszystko popsuł. Nie da się już tego odkręcić – twierdzą nasi informatorzy. – Wygląda to jak sabotaż.
Mimo tego prokurator generalny Andrzej Seremet nie wszczął żadnego postępowania, które mogłoby wyjaśnić zachowania prowadzącej śledztwo prokurator.
KOMPLIKACJA
W piśmie, które Paweł Wojtunik przesłał wraz z nagraniami do prokuratora generalnego, nie było żadnych informacji o tym, skąd i od kogo Biuro otrzymało nagrania. Nie było też wzmianki, że CBA weszło w posiadanie nowych taśm, prowadząc operację międzynarodową w sprawie korupcji. Ale było zastrzeżenie, że wszystkie dane muszą pozostać niejawne. Prokuratorzy z Pragi nie mieli pojęcia, że CBA weszło w posiadanie nagrań, prowadząc jakąś tajną operację. – Dlatego wystąpili do Biura o podanie szczegółowych informacji – twierdzi prokurator z warszawskiej apelacji.
Z tego wynika, że albo prokurator generalny Andrzej Seremet, przekazując informacje do prokuratury Warszawa-Praga, nie poinformował jej o konieczności zachowania tajemnicy, albo – jeśli taką informację przekazał – jego podwładni zignorowali polecenie. Obie możliwości źle świadczą o sposobie funkcjonowania tej instytucji.
Nasi rozmówcy w CBA są przekonani, że...
(...)
Niemoc prokuratury nie dotyczy wszystkich dziedzin. Zakrojone na szeroką skalę śledztwo w sprawie korupcji w piłce nożnej pokazuje, że w Polsce można skutecznie ścigać i rozliczać ludzi z pierwszych stron gazet. Przed sądem stanęło kilkudziesięciu działaczy piłkarskich, zawodników i sędziów, którzy zdając sobie sprawę z nieuchronności kary, w większości sami się jej poddawali. Ale kiedy rzecz dzieje się na styku polityki i biznesu, wtedy szansa na akt oskarżenia zdecydowanie maleje.
Nigdzie jednak bezsilności prokuratury nie widać tak wyraźnie jak przy śledztwie wokół afery taśmowej. Minął rok, do sądów nie trafiły akty oskarżenia i nie wiemy, kto był prawdziwym zleceniodawcą kelnerów. Prokuratura nie odważyła się rozliczyć nagranych polityków, choć w kilku przypadkach łamanie prawa wydawało się ewidentne.
Tygodnik „Wprost” dotarł teraz do informacji, z której wynika, że prokuratura mogła sama z siebie pokrzyżować tajne śledztwo CBA, mające ujawnić prawdziwych zleceniodawców nagrywania polityków. Po wielu miesiącach jałowego śledztwa, wreszcie, całkiem przypadkiem, pojawiła się szansa odkrycia osoby, która poruszała w aferze wszystkimi sznurkami. To, że sprawę prowadziło Centralne Biuro Antykorupcyjne, dziennikarze „Wprost” potwierdzili w trzech niezależnych źródłach. Działania są tajne, więc nasi informatorzy w obawie o życie agentów nie chcą podać nazw firm, których dotyczy śledztwo, ani krajów, które biorą w tym udział. Wszystko zaczęło się jeszcze w 2014 r. CBA zostało włączone do śledztwa, w którym uczestniczy przynajmniej pięć krajów europejskich. Sprawa dotyczy wręczania łapówek podczas zamówień rządowych w kilku państwach. CBA udało się wprowadzić do rozpracowywanego podmiotu swoich agentów. – Niejako ubocznym skutkiem tych działań było zdobycie 11 nowych nagrań z restauracji Sowa i Przyjaciele – opowiada nam osoba znająca kulisy akcji.
PRZYPADKOWY TROP
CBA do międzynarodowej operacji w sprawie korupcji zostało włączone pod koniec 2014 r. Biuro miało sprawdzić i zweryfikować trop dotyczący działań jednej z dużych korporacji na terenie Polski. Było ważnym ogniwem śledztwa. Same działania zostały opatrzone najwyższym gryfem tajności. W operację prowadzoną na terenie Polski Biuro zaangażowało agentów pod przykryciem. Pozyskano też informatorów. – Jeden z nich powiedział, że ma informacje o aferze w sprawie nagrań polityków w restauracji Sowa i Przyjaciele – opowiada nasz informator. – By się uwiarygodnić, powiedział, że przekaże nam nowe, nieznane dotąd nagrania.
Pod koniec stycznia 2015 r. agenci CBA otrzymali 11 nagrań. – Powiedział, że może nas doprowadzić wyżej. Twierdził, że jest w stanie wskazać osoby, które stoją za zleceniem nagrań. Zastrzegł jednak, by nie informować mediów o tych nagraniach – opowiada informator „Wprost”, znający kulisy spotkania. Bał się, że jeśli informacja wyjdzie na zewnątrz, zostanie zidentyfikowany.
Po czym? – Po liczbie nagrań albo po ujawnieniu treści nagrań lub zarejestrowanych osób – opowiada nasz rozmówca.
CBA sprawdziło otrzymany materiał. Wszystkie rozmowy zostały przesłuchane i sprawdzone pod kątem autentyczności. W lutym CBA przekazało nagrania prokuratorowi generalnemu. Paweł Wojtunik, szef Biura, zastrzegł, że wszystkie przekazane przez służbę informacje mają charakter tajny. – Tajne pismo, tajne materiały – opowiada agent CBA. Zgodnie z prawem klauzulę tajności z materiałów mógł zdjąć tylko premier. Ewa Kopacz tego nie zrobiła.
Materiały wraz z pismem przewodnim Pawła Wojtunika trafiły do Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga, gdzie od czerwca 2014 r. prowadzone jest śledztwo w sprawie afery podsłuchowej. Na początku marca prokurator Anna Hopfer, prowadząca śledztwo, sama ogłosiła, że otrzymała od CBA 11 nowych nagrań. – Wystąpiłam do CBA o przekazanie dokumentacji, w jaki sposób weszło w posiadanie nośnika – dodała.
– Całą operację szlag trafił – opowiadają nam osoby związane z operacją. CBA miało informatora, który mógł ich doprowadzić dalej. Do prawdziwego dysponenta taśm. Osoby, która do dziś decyduje, kiedy i jakimi nagraniami nas raczyć. – Prokurator wszystko popsuł. Nie da się już tego odkręcić – twierdzą nasi informatorzy. – Wygląda to jak sabotaż.
Mimo tego prokurator generalny Andrzej Seremet nie wszczął żadnego postępowania, które mogłoby wyjaśnić zachowania prowadzącej śledztwo prokurator.
KOMPLIKACJA
W piśmie, które Paweł Wojtunik przesłał wraz z nagraniami do prokuratora generalnego, nie było żadnych informacji o tym, skąd i od kogo Biuro otrzymało nagrania. Nie było też wzmianki, że CBA weszło w posiadanie nowych taśm, prowadząc operację międzynarodową w sprawie korupcji. Ale było zastrzeżenie, że wszystkie dane muszą pozostać niejawne. Prokuratorzy z Pragi nie mieli pojęcia, że CBA weszło w posiadanie nagrań, prowadząc jakąś tajną operację. – Dlatego wystąpili do Biura o podanie szczegółowych informacji – twierdzi prokurator z warszawskiej apelacji.
Z tego wynika, że albo prokurator generalny Andrzej Seremet, przekazując informacje do prokuratury Warszawa-Praga, nie poinformował jej o konieczności zachowania tajemnicy, albo – jeśli taką informację przekazał – jego podwładni zignorowali polecenie. Obie możliwości źle świadczą o sposobie funkcjonowania tej instytucji.
Nasi rozmówcy w CBA są przekonani, że...
(...)
Cały artykuł przeczytasz w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost", który jest dostępny w formie e-wydania na www.ewydanie.wprost.pl i w kioskach oraz salonach prasowych na terenie całego kraju od poniedziałku rano.
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na AppleStore i GooglePlay