Angela nie upilnowała

Angela nie upilnowała

Dodano:   /  Zmieniono: 
Angela Merkel (FOT. ABACA/NEWSPIX.PL) Źródło: Newspix.pl
Niemcom zależało na pokazowym upokorzeniu Grecji. Nie sądzili, że zawalić może się cała ich misterna konstrukcja europejska.
Po upadku muru berlińskiego 10 listopada 1990 r. premier Margaret Thatcher odnotowała w swoim pamiętniku spotkanie z francuskim prezydentem ­Franćois Mitterrandem. Wyjęła z torebki pokreśloną mapę Europy, z granicami Niemiec z różnych epok. Za każdym razem, kiedy granice się rozszerzały, Europa znajdowała się w mniejszych lub większych tarapatach. Mitterrand milczał chwilę i wreszcie podsumował: „Ale zawsze w tych trudnych chwilach Francja i Brytania zacieśniały swoje relacje. I niech teraz tak zostanie”. Trudno tę chwilę refleksji nazwać doktryną, ale plan się nie powiódł. Paryż i Londyn są dziś od siebie tak daleko, jak tylko mogą się różnić dwa sojusznicze rządy. Odmienne podejście do kwestii emigrantów, polityki monetarnej, zagranicznej i oczywiście samego euro spowodowało, że to Niemcy po raz kolejny wyrosły nie tylko na najpotężniejsze państwo w Europie, lecz także na głównego kreatora europejskiej polityki.

Imperializm pedagogiczny

Jeżeli przyjmiemy wykładnię eurosceptyków, to dojdziemy do wniosku, że Niemcy są wciąż te same, tyle tylko że po upokorzeniach z XX w. znalazły nową, lepszą metodę zdominowania kontynentu. Dla mainstreamowych komentatorów i euroelit Niemcy swoje przywództwo przejęli w sposób naturalny. W końcu zapewniają 30 proc. całej europejskiej produkcji, reprezentują 24 proc. populacji strefy euro i do tego kredytują 50 proc. operacji finansowych. Niezależnie od historycznych doświadczeń dziś stanowią wzór do naśladowania, ­którego „niedojrzała” Europa bardzo potrzebuje. Ta ostatnia linia myślenia jest najbliższa większości Niemców. Wielu uważa to wręcz za swoją misję, ratowanie Europy przed nią samą. Coś jakby spłata długu za krzywdy, które jej wcześniej wyrządziły. A teraz, w przededniu upadku Grecji, Niemcy zmęczone są już matkowaniem i okazywaną im niewdzięcznością. Ale przede wszystkim niemieccy politycy są zagubieni i po raz pierwszy nie mają pomysłu na wyjście z pułapki, w którą sami się wpędzili.

Dziesięć lat rządów Angeli Merkel dało Niemcom niekwestionowane przywództwo w Europie, które pozwalało urzędnikom i ministrom wprost z ich gabinetów w Berlinie dyrygować polityką Europejskiego Banku Centralnego (EBC), unią bankową, konstruować poszczególne dyrektywy i modelować unijną biurokrację na kształt własnej. Obsadzając powolnych sobie unijnych komisarzy, Berlin doprowadził do sytuacji, w której nawet jeżeli pojawiały się krytyczne głosy pod adresem niemieckiej polityki, to nigdy nie udało się nikomu przeforsować niekorzystnych dla Niemiec rozwiązań.

Silna głosami poparcia w swoim kraju i silna bezsilnością pokryzysowej Europy Merkel zaczęła uprawiać politykę, na jaką żaden kanclerz w powojennej historii Niemiec się nie odważył. Tygodnik „Der Spiegel” nazwał to „imperializmem pedagogicznym”. Przywódcy Włoch, Polski, Hiszpanii, Portugalii, Irlandii, nie mówiąc o mniejszych państwach, przywykli do częstych telefonów pani kanclerz. Strofowania, pouczania i coraz mniej zawoalowanych nacisków w sprawie dyscypliny budżetowej, prywatyzacji czy nadmiernych kosztów administracji. Miejscami relacje stały się tak bliskie, że sugestie bywają przesyłane na niskich ministerialnych szczeblach.

Brytyjscy dyplomaci w Polsce w rozmowach z polskimi publicystami ze zdumieniem odnotowują to, jak ogromny wpływ na decyzje polityczno-gospodarcze, nawet na szczeblach samorządowych, ma Berlin.

Jedyni dorośli w Europie

W całej Europie coraz mniej zapadało decyzji bez niemieckiego przywództwa. Ponieważ to głównie niemieccy politycy parli ku ekologicznej rewolucji, nowemu modelowi finansowania energii, równouprawnieniu, parytetom, dyscyplinie budżetowej, reformie emerytalnej, to na nich też zaczęła orientować się reszta Europy.To im przypisywano tajemną wiedzę, jak wyjść z kryzysu poprzez wyrzeczenia i coraz głębszą integrację. I trzeba przyznać, że zrywami, ale przez ostatnie dziesięć lat proces integracji postępował.

(...)

Grecja z młodym, roszczeniowym społeczeństwem, z bezrobociem sięgającym blisko 26 proc. była idealnym miejscem do dowiedzenia swojej przewagi i wymuszenia reform wbrew nieprzyjaznemu rządowi. Angela Merkel i jej minister finansów Wolfgang Schäuble byli przekonani, że uda się złamać opór, a Grecy ostatecznie porzucą szalonych komunistycznych przywódców i jak wszyscy wrócą na łono „niemieckiej unii”, co pozwoli znacząco przyśpieszyć dalszą kontynentalną integrację Europy.

Według tygodnika „Financial Times” Niemcom zależało na pokazowym upokorzeniu Grecji, nawet za cenę jej wyjścia z Unii. To mogłaby być nauczka dla innych rządów zwlekających z ratyfikacją unii fiskalnej czy z naprawą swoich finansów. Tygodnik „Der Spiegel” twierdzi wręcz, że Berlin parł do zwarcia...

(...)

Cały artykuł przeczytasz w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost", który jest dostępny w formie e-wydania na www.ewydanie.wprost.pl  i w kioskach oraz salonach prasowych na terenie całego kraju od poniedziałku rano.

"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na  AppleStore GooglePlay