Rosjanie nie wystraszyli Skandynawów

Rosjanie nie wystraszyli Skandynawów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rosjanie nie wystraszyli Skandynawów (fot. Robert Rozbora/fotolia.pl) 
Agresywna polityka Rosji przyniosła efekt przeciwny do spodziewanego. Finowie, Szwedzi i Norwegowie uświadomili sobie, że nie są pacyfistyczną oazą spokoju.
Od początku maja wszyscy Finowie w wieku od 18 do 60 lat otrzymują listy od Sztabu Generalnego armii. Trafią one do 900 tys. potencjalnych rezerwistów. Na ćwiczenia wezwanych zostanie jednak tylko 30 tys. z nich, pozostali mają jedynie zostać poinformowani i „uczuleni” na sytuację. Wojsko chce przypomnieć obywatelom, że „pobór jest podstawą zdolności obronnych Finlandii”, i powiadomić ich, co powinni robić w naprawdę kryzysowej sytuacji. Rzecznik resortu obrony Mika Kalliomaa wyjaśnia, że to tylko „rutynowe działanie”. Tyle że w takiej skali swojego społeczeństwa nie „uczulał” w Europie nikt od drugiej wojny światowej. Gdyby na podobną akcję zdecydowało się polskie Ministerstwo Obrony, to musiałoby do potencjalnych rezerwistów wysłać ponad 6,5 mln listów.

INTRUZI NA WODZIE I W POWIETRZU

Czytający gazety i śledzący wydarzenia Finowie od roku dowiadują się o dziesiątkach prowokacji, których dopuszczają się obce lotnictwo czy okręty. Oficjalnie są one „niezidentyfikowane”, ale wszyscy widzą czerwone gwiazdy na skrzydłach sfotografowanych intruzów. Rosjanie specjalnie się nie kryją. Wręcz przeciwnie – zdaniem znawcy problemów bezpieczeństwa europejskiego prof. Andrew Michty – ich celem jest systematyczne budzenie niepewności i zastraszanie Skandynawów i Bałtów. Tak, by przestali wierzyć w skuteczność NATO na północnej flance, a przede wszystkim by zniechęcić Finów i Szwedów do planów przyłączenia się do paktu.

To dlatego „obce” okręty podwodne wynurzają się czasem, by dać się zauważyć, a potem znikają, bawiąc się w chowanego z okrętami ochrony wybrzeża. W zeszłym roku Szwedzi naliczyli ponad 20 takich przypadków, choć szeroko nagłośniony został tylko jeden, gdy intruz w październiku krył się przez tydzień wśród wysp niedaleko Sztokholmu. Niezidentyfikowany – przynajmniej według fińskiego ministra obrony Carla Haglunda – był też okręt podwodny, który 28 kwietnia „zabłądził” na Bałtyku opodal Helsinek. Komandor Olavi Jantunen z fińskiej marynarki wojennej potwierdził, że jego ludzie nie bawili się w kotka i myszkę (jak w podobnej sytuacji Szwedzi), tylko po prostu wrzucili do wody dwie nieduże bomby głębinowe. Nie chodziło o zatopienie intruza, ale o wyraźne danie do zrozumienia nieproszonym gościom: wiemy, że tam jesteście, i wynocha z naszych wód.

Był to już kolejny gest Finów, którzy jeszcze jesienią zeszłego roku podnieśli gotowość bojową sił powietrznych, a fińskie hornety F/A-18 rozpoczęły nad Laponią symulacje walk powietrznych, zresztą w towarzystwie zaproszonych szwedzkich gripenów JAS-39. Fińscy dowódcy wojskowi odzywają się rzadko, ale mówią wprost, tak jak naczelny dowódca armii gen. Jarmo Lindberg: „Granice między pokojem, kryzysem i wojną topnieją w rodzaj obszaru szarej niestabilności”. Prawdziwymi adresatami tych słów są politycy, zwłaszcza ci, którzy będą tworzyć nowy rząd w Helsinkach po wyborach wygranych przez centroprawicową Partię Centrum (premierem ma zostać już wkrótce jej przewodniczący Juha Sipilä). Zarówno Centrum, jak i partia Prawdziwi Finowie, która ma zostać jej partnerem koalicyjnym, opowiadają się za wzmocnieniem zdolności obronnych Finlandii, więc armia chce ich uczulić na spełnienie wyborczych obietnic.

WIDMO FINLANDYZACJI

Jeśli politycy bardzo ostrożnie wypowiadają się o potencjalnym zagrożeniu ze Wschodu, to media nie narzucają sobie takich ograniczeń. Fińscy dziennikarze znają wyniki sondaży wskazujące, że w ciągu roku podwoił się (z ok. 30 do prawie 70 proc.) odsetek Finów twierdzących, że Rosja może stać się źródłem zagrożenia dla ich kraju. Otwarcie piszą o ryzyku rosyjskiej interwencji. Szerokim echem odbił się artykuł opublikowany przez tygodnik „Suomen Kuvalehti”. Jego autorzy nakreślili trzy możliwe scenariusze napaści Rosjan na Finlandię i Szwecję w celu zdobycia dominacji na Bałtyku. Brutalny w swej realności scenariusz poruszył czytelników, unaoczniając im, że niczego nie wolno wykluczyć. Na przykład zbombardowania budynku radia publicznego w Helsinkach albo desantu morskiego na szwedzkiej Gotlandii. Politolog Charly Salonius-Pasternak, jeden z autorów tego tekstu, przyznaje w rozmowie z „Wprost”, że chodziło o poruszenie wyobraźni Skandynawów. – Niestety, wielu moich rodaków nadal hołduje zaszczepionemu w okresie finlandyzacji przekonaniu, że Rosji nie wolno drażnić i przeciwstawiać się jej. To smutne doświadczenie XX-wiecznej historii, które pokazało, że mimo oporu [Finlandia w 1940 r. stawiła zacięty opór stalinowskiej agresji – przyp. red.] nie mielibyśmy szans w starciu z wielkim agresorem. Podstawą rosyjskiej polityki wobec Skandynawii – a szczególnie wobec Finlandii – było sprzeciwianie się ich uczestnictwu w jakichkolwiek sojuszach wojskowych. To dlatego fiaskiem zakończyła się rzucona po wojnie idea utworzenia Skandynawskiej Unii Obronnej. Ostatecznie Norwegia i Dania wstąpiły do NATO, a Szwecja – a jeszcze bardziej Finlandia – pozostały z punktu widzenia polityki bezpieczeństwa „ziemią niczyją”. W praktyce Szwecja nawiązała tak bliskie relacje z NATO, że stała się wręcz „sojusznikiem bez sojuszu” mogącym liczyć na pomoc USA w razie zagrożenia. W ostatnich latach także Finowie zaczęli się zbliżać do Sojuszu, np. biorąc udział w misjach międzynarodowych.

Rozważania o możliwym członkostwie w NATO stały się coraz częstsze od ubiegłego roku, gdy powtarzające się rosyjskie prowokacje wyraźnie pokazały Finom – ale też Szwedom – że samotność w razie konfliktu zbrojnego może być ryzykowna. – W Szwecji po raz pierwszy od wielu lat poparcie dla tej idei osiągnęło prawie połowę – mówi politolog Ingmar Oldberg, analityk problemów bezpieczeństwa. – Może to dziwne, ale w leżącej bliżej potencjalnego zagrożenia Finlandii jest ono nadal o połowę niższe – dodaje.

Fińscy politolodzy twierdzą jednak, że nastawienie ich rodaków mogłoby się zmienić, gdyby na wstąpienie do NATO zdecydowała się Szwecja, bowiem Finowie nie chcieliby pozostać samotni poza wszelkimi strukturami obronnymi. Wprawdzie państwa skandynawskie zacieśniają współdziałanie w ramach istniejącej od 2009 r. organizacji współpracy obronnej NORDEFCO, a także wysyłają żołnierzy na wspólne ćwiczenia Nordic Battle Group, ale to jedynie namiastka prawdziwie skutecznych działań sojuszniczych. Obserwując agresywne zachowania Rosji, Skandynawowie coraz wyraźniej zdają sobie sprawę z tego, że po rozpadzie ZSRR zbyt dosłownie uwierzyli w „koniec historii”. Nakłady na uznaną za zbyt kosztowną obronność spadły do poziomu niegwarantującego nawet utrzymania dotychczasowego stanu.

KONIEC OSZCZĘDZANIA

Wydatki na wojsko w Skandynawii spadły do poziomu 1,3 proc. PKB, w Szwecji nawet do 1,1 proc. W końcu jednak Skandynawowie dostrzegli zagrożenie i przestali zachowywać się jak pacyfistyczna oaza spokoju. W Finlandii już poprzedni rząd obiecał podwyższenie wydatków na obronność do 1,4 proc. PKB. Wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że państwo, które ma 1340 km granicy z Rosją, musi wydawać całkiem spore kwoty choćby na jej zabezpieczenie.

Rozważany jest zakup nowszych samolotów bojowych. Prawdopodobnie 5 tys. żoł nierzy wróci do opuszczonej kilka lat temu bazy Alakurtti w pobliżu rosyjskiej granicy w Laponii. 60 proc. Finów popiera wzmocnienie armii, a resort obrony nadal konsekwentnie zapewnia, że oczywiście „nie ma to nic wspólnego z działaniami Rosji”. Także Szwecja pokazuje, że zamierza dostosować się do nowych okoliczności – w zeszłym roku wojsko powróciło na praktycznie zdemilitaryzowaną wcześniej Gotlandię, zaś poprzedni centroprawicowy rząd poinformował o wydzieleniu środków na zakupy uzbrojenia. Nowy, lewicowy rząd potwierdził podwyższenie wydatków na wojsko o miliard dolarów rocznie do 2020 r. (resort obrony prosił o ponad dwa razy więcej). Zakupione mają zostać m.in. rakiety dalekiego zasięgu i środki zwalczania obiektów morskich. Wzmacniana będzie też flota, m.in. dzięki zbudowaniu dwóch nowych okrętów podwodnych. – Te wysupłane środki i kilka czołgów wysłanych na Gotlandię to wciąż za mało. Także nasz sławny na cały świat system obrony terytorialnej wymaga przemodelowania i dostosowania do współczesnych warunków – mówi „Wprost” Jakub Święcicki, analityk Szwedzkiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Norwegia postanowiła w ostatnich tygodniach zwiększyć swoje wydatki obronne o pół miliarda dolarów. Potrzebuje przede wszystkim zabezpieczenia przed atakiem z powietrza. Rząd w Oslo zdecydował się jednak nie na zakup gotowego systemu, lecz na zbudowanie własnego. Na północy kraju umieszczona ma zostać nowa bateria rakiet przeciwlotniczych, z którą zintegrowany będzie zaawansowany norweski system rakietowy (NASAMS) oraz system naprowadzania rakiet powietrze-powietrze typu IRIS-T. Zacieśnianie współpracy wojskowej widać najlepiej w przypadku Szwecji i Finlandii, które prowadzą wspólne manewry i podpisały porozumienie o udostępnianiu sobie wzajemnie obszaru powietrznego i morskiego. – Trochę poprawia nam to samopoczucie, a jednocześnie to sygnał dla Rosjan – mówi Charly Salonius-Pasternak. – Muszą na przykład pamiętać, że choć Finlandia nie posiada okrętów podwodnych, to mają je Szwedzi i od tej pory na któryś z nich mogą się natknąć także na naszych wodach terytorialnych.

SAMOROZBROJENIE PO NORWESKU

Leżąca opodal Tromsø za Kołem Polarnym baza okrętów podwodnych Olavsvern zbudowana została kosztem pół miliarda dolarów w okresie zimnej wojny. Wykucie w skałach ogromnego hangaru mogącego pomieścić kilka dużych okrętów podwodnych, tuneli oraz sieci pomieszczeń o łącznej powierzchni 25 tys. mkw. zajęło prawie 30 lat. Większość tej przestrzeni jest odporna na ataki bombowe. Stacjonowały tam amerykańskie i brytyjskie atomowe okręty podwodne. W 2008 r. Norwegowie uznali, że zimna wojna jest zakończona, i postanowili pozbyć się obiektu uznanego za zbyt kosztowny w utrzymaniu.

Złudne poczucie bezpieczeństwa zrodziło decyzję rządu i Stortingetu (parlamentu) o demilitaryzacji bazy Olavsvern. Po uzyskaniu zgody od NATO rząd norweski wystawił w 2012 r. bazę na sprzedaż... w internetowym serwisie aukcyjnym. Mimo niskiej ceny wywoławczej - ok. 18 mln dolarów nie było chętnych na kupno. Dopiero po obniżce do śmiesznej sumy 5 mln dolarów zdecydowała się na to w 2013 r. firma Triko AS, konsorcjum norweskich firm prowadzących poszukiwania ropy naftowej na Północy. Nowi właściciele zamiast używać bazę, postanowili wynająć ją... Rosjanom. Dziś w Olavsvern stacjonują okręty badawcze należące do firm pracujących na rzecz Gazpromu. Jeden z norweskich admirałów ocenił sprzedaż i wynajęcie bazy jako „czyste szaleństwo”. Tym bardziej że zaostrza się spór o obszar Arktyki, a w spornej z Rosją części Morza Barentsa odkryto nowe złoża ropy. Na ironię zakrawa fakt, że o pozbyciu się bazy zadecydował lewicowy rząd Jensa Stoltenberga. Tego samego, który w roli sekretarza generalnego NATO ostrzega dziś przez rosnącym zagrożeniem ze strony Rosji.

Tekst ukazał się w numerze 20/2015 tygodnika "Wprost". Więcej ciekawych artykułów znajdziesz  w najnowszym wydaniu, które jest dostępne w formie e-wydania na www.ewydanie.wprost.pl  i w kioskach oraz salonach prasowych na terenie całego kraju.

"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na  AppleStore GooglePlay