Więcej muszą zarabiać ci, którzy na to zasługują, a nie cwaniacy i karierowicze – mówi Janusz Filipiak, najlepiej zarabiający prezes i główny akcjonariusz Comarchu.
Dlaczego pan zarabia tak dużo?
(śmiech) Zacząłem zarabiać, mając około 50 lat, w 2002 r., gdy Comarch wszedł na giełdę. Do 35. roku życia z żoną i dwójką dzieci według dzisiejszych standardów żyliśmy wręcz w nędzy, mieszkaliśmy w akademiku. Inwestowaliśmy w siebie, wyjechaliśmy do Australii i oszczędzaliśmy. Wróciliśmy w 1989 r. W 1992 r., gdy miałem 40 lat, weszliśmy do polskiej klasy średniej, kupiliśmy malucha, potem poloneza. Milionerem zostałem w wieku 60 lat.
(...)
Czy zatem powinno wkroczyć państwo? A może ustalać pułap zarobków?
Interwencja państwa kończy się zazwyczaj tragicznie, problem tkwi czasami w samych firmach. Duże korporacje, w szczególności banki, nie mają jasnego układu właścicielskiego. Są to często przedsiębiorstwa z rozproszonym akcjonariatem, gdzie de facto nadzór i zarząd pochodzi z układów. I nikt za nic nie odpowiada.
Czy Polacy zarabiają adekwatnie do swojej pracy?
Nie, za mało. Nie oddaje to talentu ludzi, kwalifikacji oraz zaangażowania w pracę. Wkrótce w Comarchu będziemy dyskutować o wynagrodzeniach. Zestawiliśmy bowiem zarobki pracowników. Okazało się, że Niemcy są daleko z przodu z pensjami rzędu 6-7 tys., Polacy skupili się w przedziale od 2 do 4 tys. Co prawda, w Niemczech zatrudniamy specjalistów, w Polsce także osoby mniej wykwalifikowane, ale Niemcy mimo wysokich kwalifikacji mało angażują się w rozwiązywanie problemów firmy. I nie dotyczy to tylko Comarchu.
Pełna treść rozmowy, w której Janusz Filipiak krytykuje zarobki w polskich firmach, jest w najnowszym numerze tygodnika "Wprost", dostępnym w kioskach od poniedziałku 24 sierpnia. "Wprost" można zakupić także w wersji do słuchania oraz na AppleStore i GooglePlay.
(śmiech) Zacząłem zarabiać, mając około 50 lat, w 2002 r., gdy Comarch wszedł na giełdę. Do 35. roku życia z żoną i dwójką dzieci według dzisiejszych standardów żyliśmy wręcz w nędzy, mieszkaliśmy w akademiku. Inwestowaliśmy w siebie, wyjechaliśmy do Australii i oszczędzaliśmy. Wróciliśmy w 1989 r. W 1992 r., gdy miałem 40 lat, weszliśmy do polskiej klasy średniej, kupiliśmy malucha, potem poloneza. Milionerem zostałem w wieku 60 lat.
(...)
Czy zatem powinno wkroczyć państwo? A może ustalać pułap zarobków?
Interwencja państwa kończy się zazwyczaj tragicznie, problem tkwi czasami w samych firmach. Duże korporacje, w szczególności banki, nie mają jasnego układu właścicielskiego. Są to często przedsiębiorstwa z rozproszonym akcjonariatem, gdzie de facto nadzór i zarząd pochodzi z układów. I nikt za nic nie odpowiada.
Czy Polacy zarabiają adekwatnie do swojej pracy?
Nie, za mało. Nie oddaje to talentu ludzi, kwalifikacji oraz zaangażowania w pracę. Wkrótce w Comarchu będziemy dyskutować o wynagrodzeniach. Zestawiliśmy bowiem zarobki pracowników. Okazało się, że Niemcy są daleko z przodu z pensjami rzędu 6-7 tys., Polacy skupili się w przedziale od 2 do 4 tys. Co prawda, w Niemczech zatrudniamy specjalistów, w Polsce także osoby mniej wykwalifikowane, ale Niemcy mimo wysokich kwalifikacji mało angażują się w rozwiązywanie problemów firmy. I nie dotyczy to tylko Comarchu.
Pełna treść rozmowy, w której Janusz Filipiak krytykuje zarobki w polskich firmach, jest w najnowszym numerze tygodnika "Wprost", dostępnym w kioskach od poniedziałku 24 sierpnia. "Wprost" można zakupić także w wersji do słuchania oraz na AppleStore i GooglePlay.
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.