Co dalej z imperium Kulczyka? Czy Sebastian powtórzy piwny majstersztyk ojca?

Co dalej z imperium Kulczyka? Czy Sebastian powtórzy piwny majstersztyk ojca?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Sebastian Kulzyk (fot. FOT. TEDI/NEWSPIX.PL / Newspix.pl ) Źródło: Newspix.pl
W Belgii toczą się rozmowy, które mogą mieć większy wpływ na fortunę spadkobierców Jana Kulczyka niż ustalenia w sprawie Ciechu. Gra idzie o połączenie największego browaru na świecie AB inBev z warzącym nasze Tyskie SABMillerem.
Pierwsza informacja o tym, że giganci z AB InBev chcą kupić SABMillera, wpłynęła do biur Jana Kulczyka w połowie września. Właściwie nie było oficjalnego komunikatu. Sebastian i Dominika, dzieci oraz spadkobiercy fortuny najbogatszego Polaka, dowiedzieli się o całej sprawie z mediów. Trwało wtedy zebranie zarządu w luksemburskiej siedzibie rodzinnej spółki Kulczyk Investments. Po tym, jak któryś z menedżerów przeczytał depeszę prasową, że SABMiller idzie pod młotek za 100 mld dolarów, błyskawicznie zarządzono przerwę. Usunięto wszystkie pozostałe punkty spotkania. Członkowie zarządu wrócili do rozmów, ale dyskutowano już tylko o tym, co z tym fantem mają zrobić Kulczykowie. Ojciec zostawił im przecież w spadku trzyprocentowy pakiet akcji piwnego koncernu, co robi z nich czwartych największych udziałowców spółki. Ten skromny procencik w SABMillerze był od lat fundamentem fortuny najbogatszego Polaka. W kolejnych edycjach listy 100 najbogatszych Polaków dawał mu solidne 8-9 mld zł, dzięki czemu Kulczyk przez kilkanaście lat trzymał w garści tytuł najbogatszego Polaka.

Sebastian Kulczyk, namaszczony przez ojca na swojego następcę, pierwszą ofertę kupna akcji odrzucił. Dzięki sprzedaży mógł zarobić ok.11,5 mld zł, czyli o parę miliardów więcej niż giełdowa wycena rodzinnego pakietu. Dzisiaj AB InBev daje mu jeszcze ponad pół miliarda złotych więcej. I według naszych informacji Sebastian na tę ofertę się skusi. Dzieci zmarłego pod koniec lipca Jana Kulczyka mogą więc stać się posiadaczami niewyobrażalnej kwoty pieniędzy. Pozostaje kilka pytań: co młodzi Kulczykowie zrobią z kasą z ewentualnej sprzedaży udziałów. Co dalej z Kompanią Piwowarską, warzącą naszego Lecha, Żubra czy Tyskie, a której właścicielem jest sprzedawany właśnie SABMiller. Oraz jak ta gigantyczna fuzja zmieni globalny, w tym polski, rynek piwa.

Drogi pokusiciel

Umizgi AB InBev do SABMillera trwają już od 2011 r. Poważna gra zaczęła się dopiero w tym roku. Padły konkretne propozycje. W sumie pięć ofert. W każdej brytyjsko- -belgijski koncern proponował za jedną akcję SABMillera dużo więcej, niż wynosiła jego giełdowa wycena. W połowie września na giełdzie w Londynie za jedną akcję płacono 29 funtów. Zarząd spółki, wywodzącej się z RPA, puszczał do AB InBev oczko, że na przejęcie się zgodzi, jeśli ten zaproponuje 45 funtów za papier. W końcu stanęło na 44 funtach. I chociaż na tę cenę zgodził się już zarząd, to oficjalna decyzja ma zapaść w tę środę, 28 października. Po połączeniu powstanie piwny gigant. Biznesowa ośmiornica, która swoimi mackami będzie sięgać od Peru po Australię. Zgarnie połowę przychodów całego globalnego rynku piwa. Będzie zatrudniać ćwierć miliona ludzi. Co trzecie piwo sprzedawane na świecie wyjedzie z jednego koncernu.

Lepienie molocha

Kupno SABMillera za 106 mld dolarów będzie czwartym największym przejęciem spółki giełdowej w historii i największym w tym roku. Po fuzji powstanie też czwarta największa firma na świecie, tuż za technologicznymi Apple i Microsoftem oraz spółką paliwową ExxonMobil. Roczna sprzedaż ma oscylować w okolicach 64 mld dolarów. Przeliczając na złotówki, to siedmiokrotnie więcej niż przychody PGNiG, największej spółki notowanej na polskiej giełdzie.

Jednak piwna fuzja dwóch gigantów nie odbędzie się jak za dotknięciem magicznej różdżki. Po połączeniu okaże się, że w wielu krajach, gdzie jeszcze niedawno dwa koncerny boksowały się o klientów, teraz staną się jednym wielkim monopolistą. W Chinach będą miały ponad 40 proc. rynku. W Belgii ponad 53 proc. W Stanach Zjednoczonych aż 70 proc. W każdym z tych krajów będą toczyć się procedury antymonopolowe. – Odpowiednie urzędy zweryfikują wpływ fuzji na lokalną konkurencję. Takie analizy trwają zwykle bardzo długo, więc ostateczne połączenie dwóch gigantów może być dopięte dopiero za kilka lat – tłumaczy Sebastian Trojanowski z TMS Brokers. W Polsce fuzja będzie miała zielone światło, bo AB InBev po prostu u nas nie działa.

SABMiller, który jest właścicielem Kompanii Piwowarskiej, kontroluje 36 proc. naszego rynku i przeżywa obecnie trudne czasy. A po połączeniu z brytyjsko-belgijskim molochem ma być jeszcze gorzej.

Topór z zagranicy

Obecnie wielkie koncerny piwowarskie działające w Polsce przechodzą kryzys. Zyski dużych browarów się kurczą, a marże na butelce piwa osiągnęły minimum. Z drugiej strony polski rynek piwa urósł już do maksymalnych rozmiarów. Polak pije średnio 100 l piwa rocznie. To czwarty najlepszy wynik na świecie. Więcej w gardło już nie wlejemy. Od kilku lat trwa więc walka nie o liczbę sprzedanych butelek, ale jakość tego, co się w nich znajduje. I tutaj wielkie molochy mają problem, bo są skutecznie podgryzane przez małe browary, które wyszarpały sobie już pięcioprocentowy udział w rynku. Zdaniem Tomasza Kopyry, eksperta z branży piwowarskiej, dla polskiego rynku ta akwizycja jest bez większego znaczenia. Jeśli już, to połączenie AB InBev z SAB- Millerem może wizerunkowo zaszkodzić Kompanii Piwowarskiej. – Kojarzenie się z molochem, który będzie kontrolował jedną trzecią rynku, będzie dla Kompanii bardzo niewygodne, bo klienci nie lubią piwa od monopolistów – komentuje Kopyra. Pod znakiem zapytania stoi też przyszłość kilku marek z Kompanii Piwowarskiej. Obecnie spółka sprzedaje m.in. Grolscha czy Peroni.

Zdaniem Kopyry polskie marki są bezpieczne, ale nowy właściciel SABMillera może zdecydować, że zamiast tych dwóch zagranicznych AB InBev zdecyduje się na wprowadzenie do Polski innych brandów z Zachodu: Stella Artois czy Beck's. Te, które mogłyby sprawdzić się na polskim rynku, to na przykład belgijski Hoegaarden czy niemiecki Franziskaner.

Powody do niepokoju mogą też mieć menedżerowie Kompanii Piwowarskiej, bo AB InBev jest znany z bezkompromisowego piłowania wydatków. Kiedy w 2008 r. InBev kupował za 52 mld dolarów amerykański Anheuser-Busch, w ciągu pierwszego roku zredukował zatrudnienie o 15 proc. W ciągu kolejnych dwóch lat wyżyłował jeszcze 2,25 mld dolarów oszczędności. I chociaż formalnie do fuzji AB InBevu z SABMillerem jeszcze nie doszło, to według naszych informacji Kompania Piwowarska już dostała pierwsze dyspozycje, żeby przygotować się na grupowe zwolnienia. Sama spółka tematu fuzji nie chce komentować.

– AB InBev jest nastawiony na cięcie kosztów. Ma dużą presję na wynik finansowy. To naturalne, że będzie chciał zaprowadzić w Kompanii swoje własne porządki, co może oznaczać redukcję personelu i wydatków – mówi Sebastian Trojanowski.

Piwny majstersztyk

Te wszystkie scenariusze i spekulacje dotyczące połączenia dwóch piwnych gigantów nie za bardzo zaprzątają głowy rodzeństwa Kulczyków. – To dzieje się poza nimi. Nad propozycją sprzedaży udziałów pracuje cały sztab doradców finansowych – mówi osoba związana z firmą. Do dopięcia ewentualnego dealu z AB InBev Kulczykowie wynajęli speców z UBS, firmy doradczej z siedzibami w Zurychu i Bazylei. Jeszcze kilka miesięcy temu Jan Kulczyk powtarzał, że sprzedaż jego trzyprocentowego pakietu akcji jest wykluczona. – Traktował ten udział jak rodowe srebra – tłumaczy mój rozmówca. Sposób, w jaki tych rodowych sreber się dorobił, jest do dzisiaj nazywany przez ekspertów piwnym majstersztykiem.

W 1993 r. biznesmen wziął udział w prywatyzacji podupadających Browarów Wielkopolskich. Po połączeniu z prywatyzowanym browarem w Tychach stworzył jeden z największych koncernów piwnych w kraju z 40-procentowym udziałem w rynku. To właśnie wtedy nadarzyła się okazja, żeby polskiego giganta sprzedać w całości Afrykanerom z SABMillera. Transakcja odbyła się bezgotówkowo. W zamian za swoje 28 proc. akcji w Kompanii Kulczyk dostał 60 mln akcji światowego koncernu, czyli 3,8 proc. udziałów. Wtedy były warte 1,1 mld dolarów. Dzisiaj, chociaż mniejsze o niecały procent, to wynoszą już trzy razy tyle. Mimo że miał okazję, Kulczyk nigdy nie chciał zostać członkiem rady nadzorczej SABMillera. – Gdyby wszedł do nadzoru, nie mógłby dowolnie sprzedawać akcji. On zawsze traktował ten procent jak płynne aktywo. Takie na czarną godzinę, które będzie można w razie potrzeb szybko sprzedać – tłumaczy osoba związana z firmą.

Facebook zamiast piwa

Żeby pozostać w pierwszej lidze globalnego biznesu, dzisiaj ten piwny majstersztyk będzie musiał powtórzyć syn Kulczyka, Sebastian. Ma trzy wyjścia: sprzedać akcje i wziąć gotówkę. Zostać w akcjonariacie połączonych spółek z jakimś mikroskopijnym udziałem. Albo udział sprzedać i szybko zainwestować w coś nowego. Zdaniem mojego rozmówcy to właśnie ta trzecia opcja jest najczęściej rozważana przez obecnego prezesa Kulczyk Investments. Co młody Kulczyk mógłby sobie kupić za ponad 12 mld zł? Z taką kasą można łyknąć połowę giełdowego Orlenu. Albo kupić sobie Tauron i Energę, i mieć monopol na sprzedaż prądu od Bałtyku po Tatry. Jednak według naszych informacji biznesmen chciałby poszukać, wzorem ojca, jakiejś bezpiecznej spółki, która – tak jak SABMiller – zaliczałaby wzrost za wzrostem. Znając upodobanie Sebastiana do nowych technologii, być może będzie to Google, Facebook albo inny amerykański gigant z branży IT.

Wynajęci szwajcarscy finansiści dwoją się i troją, co by tu doradzić Kulczykom. Sprzedać po dobrej cenie teraz? A może zostać przy akcjach, które przecież po fuzji mogą jeszcze zyskać na wartości? Co zrobiłby ojciec? Odpowiedź znajdziemy na taśmach opublikowanych w zeszłym tygodniu przez TV Republika. Jan Kulczyk na spotkaniu z lobbystą Piotrem Wawrzynowiczem miał powiedzieć, że kupno Ciechu było dopiero wstępem do budowy większej firmy, która miałaby szansę na zagraniczną ekspansję. „Tam trzeba wziąć skoncentrować, zrobić koncern chemiczny, który zawalczy o Ukrainę, o Afrykę”. Pieniądze ze sprzedaży udziału w SABMillerze poszłyby więc najprawdopodobniej na przejęcia podobnych chemicznych spółek, które pozwoliłyby na utworzenie międzynarodowej grupy. Czy takiemu zadaniu podoła Sebastian? Moi rozmówcy w to wątpią, bo syn nie ma tak wielkiego serca i możliwości jak ojciec, żeby podbijać świat.

Tekst ukazał się w 44/2015 numerze tygodnika "Wprost". Więcej ciekawych artykułów przeczytasz w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost”, który trafił do kiosków w poniedziałek, 2 listopada 2015 r. E-wydanie tygodnika jest dostępne w niedzielę o godz. 20:00. "Wprost" można zakupić także  w wersji do słuchaniaoraz na  AppleStore GooglePlay.