- Granica zawsze dawała możliwość zarobienia. Trzeba było tylko wiedzieć, co kupować, co przewieźć, by zarobić – opowiada 60-letni mieszkaniec Bezled. To mała wioska leżąca w cieniu przejścia granicznego z Obwodem Kaliningradzkim. Z moim rozmówcą znam się od 2005 r. – W latach 90. z Rosji woziło się głównie wódkę i papierosy. Przewoziło się też polski cukier, który w obwodzie był tańszy niż u nas – wspomina. – Teraz świat stanął na głowie. Wódki z Rosji się już nie wozi. Fajki jeszcze tak, ale bardziej opłaca się jechać po paliwo. Litr za szlabanem kosztuje ok 2 zł. Za to od nas Rosjanie wożą wszystko. Wódkę, jedzenie, ubrania, sprzęt AGD, RTV.
- Nawet teraz?
- A jakby inaczej. Może w mniejszej ilości, bo im rubel poleciał na łeb na szyję, ale kupują. Paradoks tego jest taki, że to nie my, a oni teraz przemycają towar z Polski do siebie – odpowiada mój rozmówca.
Kiedy w 2011 r. podpisano umowę z Federacją Rosyjską o Małym Ruchu Granicznym z Obwodem Kaliningradzkim wiele osób z Warmii i Mazur oczekiwało, że przyczyni się on do rozwoju lokalnych firm. Oficjalnie porozumienie weszło w życie pod koniec lipca 2012 r. Od tego czasu część mieszkańców Warmii i Mazur, Pomorza i całego Obwodu Kaliningradzkiego może przekraczać granicę w ramach tego porozumienia. Powstawały lokalne sklepy czy firmy przewozowe. Wszyscy chcieli zarobić na otwarciu granicy. Również Rosjanie wyczekiwali na te ułatwienia. Obwód Kaliningradzki to zamknięta strefa. Produkty trzeba tam dowozić z głębi Rosji. Najczęściej przez Litwę. – Jest drożej niż u was. Poza tym nasz sklepy świecą pustkami – opowiada mieszkaniec Kaliningradu, spotkany pod dyskontem w Bartoszycach. I po jednej i po drugiej stronie granicy z ułatwień byli zadowoleni najbardziej zwykli ludzi. Ale później Rosjanie wkroczyli na Krym. Unia Europejska zaczęła nakładać embarga handlowe. W odwecie Rosjanie wprowadzili swoje, które uderzały m.in. w polskich producentów. Mały Ruch Graniczny, który świetnie się rozwijał wyhamował. – Widzimy też to po naszych przedsiębiorcach. Część małych sklepów, która powstała głównie z myślą o handlu z Rosjanami upadła – opowiada Piotr Petrykowski, burmistrz Bartoszyc, największego miasta położonego tuż przy granicy z Rosją.
Kolejna odsłona w handlowej wojnie między Rosją a Polską właśnie trwa. Tym razem dotknęła firmy transportowe. Pośrednio uderza w usługi. – To domino. Jeden element rusza kolejny. Wszyscy znów na tym tracą – mówi Tadeusz Wilk, dyrektor Departamentu Transportu, Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników w Polsce. Polskie ciężarówki nie mogą przewozić towarów do Rosji, Rosyjskie nie mogą jeździć przez Polskę. Jeden dzień postoju samochodu to strata ok 400 euro. Samochody stoją od 15 lutego.
- Rosjanie łamią prawo. Mamy z nimi ważne umowy międzynarodowe, a oni ich nie przestrzegają – mówi Jerzy Szmit, wiceminister Transport.
- Stosują protekcjonizm. Chcą chronić swoich niszczą i siebie i nas – dodaje Wilk.
Wyeliminować polskich przewoźników
Napięcia między Polską a Rosją w sprawie transportu nie są czymś nowym. Trzy lata temu, też w lutym, administracja w Moskwie powiedziała nie dla polskich firm przewozowych na swoim terenie. Przez dwa tygodnie żadna z polskich ciężarówek nie wjechała do Rosji i odwrotnie. – Dzięki negocjacjom udało się podpisać trzyletnie porozumienie – mówi Wilk. Dokument mówił, że polskie firmy otrzymają roczny limit 250 tys. przewozów z czego 45 tys. dotyczyć będzie tzw. dostawy z krajów trzecich. Chodziło o towary, które polskie firmy transportowe woziły do Rosji spoza granic Polski. Tamta umowa właśnie wygasła. Dodatkowo w 2015 r. Duma wprowadziła ustawę, która inaczej niż dotychczas regulowała sprawę przewozów towarów na terenie Rosji. Specjalne rozporządzenia wykonawcze do uchwalonej ustawy, wprowadzone jesienią 2015 r., regulują m.in. kwestię transportu do Rosji z krajów trzecich. – Kiedyś takie regulacje dotyczyły tylko towarów, które dostarczaliśmy do Rosji od dostawców spoza naszego kraju. Teraz Rosjanie uważają za transport z krajów trzecich również ten, który dotyczy odbioru towaru z Polski z magazynu firmy, której centrala mieści się poza granicami naszego kraju – tłumaczy Wilk.
Na terenie Polski swoje magazyny czy centra logistyczne ma wiele światowych koncernów, m.in. medycznych, chemicznych czy spożywczych. Mimo że towary pobierane są z Polski to faktury wystawiane są na adres gdzie dana firma ma swoją główną siedzibę – Niemcy, Francja czy Holandia.
– Rosjanie uważają, że jest to transport z krajów trzecich, bo faktura nie jest wystawiana przez Polski oddział a przez centralę danej firmy. Nas jednak to nie interesuje. My odbieramy towar w Polsce i uważamy, że nie jest to transport krajów trzecich – mówi Wilk.
Na takim samym stanowisku stoi polskie ministerstwo transportu. – Poza tym mamy z Rosją podpisaną umowę o transporcie z 1996 r. Ona cały czas obowiązuje. A obecne prawo, które zaczęło obowiązywać w Rosji jest z nią sprzeczne – uważa Jerzy Szmit, wiceminister transportu. Od kilku tygodni Polska i Rosja prowadzą negocjacje. – Przesłaliśmy nasze stanowisko. Teraz czekamy na odpowiedź Rosjan – mówi Szmit.
Polska delegacja składająca się m.in. z przedstawicieli branży transportowej pojechała właśnie do Moskwy na kolejną turę rozmów. – Obecna sytuacja szkodzi zarówno Rosjanom, jak i nam – mówi Wilk.
A to dlatego, że w sukurs na Rosyjskie obostrzenia Polska wprowadziła swoje. Rosjanie nie mogą teraz jechać przez Polskę. Do 10 lutego omijali te ograniczenia jadąc przez Ukrainę. Ale i tamten korytarz został już zablokowany. Obecnie cały Rosyjski transport na zachód przemieszcza się przez Litwę. W porcie w Kłajpedzie, skąd odjeżdżają promy do Niemiec, tworzą się już ponad 2 km kolejki.
Wprowadzając obostrzenia Rosjanie chcieli wyeliminować ze swojego rynku polskich przewoźników, których pozycja tam jest niezwykle silna. Według różnych danych, Polacy kontrolują ponad 60 proc. rynku przewozów towarów z UE do Rosji.
Część firm, by nie ponosić strat omija rosyjskie obostrzenia wożąc towar do Białorusi. Tam jest on odbierany przez rosyjskie, bądź białoruskie firmy o przewożony dalej w głąb Federacji. – To jest prowizoryczne rozwiązanie. Dążymy cały czas do przywrócenia normalnych przewozów – mówi Szmit. A co jeśli Rosjanie nie ustąpią? - Prowadzimy negocjacje – ucina Szmit.
Podobny kryzys w relacjach z Rosją widoczny jest też na terenach objętych Małym Ruchem Granicznym.
Piąta kolumna
Ułatwienia w przekroczeniu granic miały być pomocne w rozwoju lokalnej przedsiębiorczości. Zaczęły powstawać firmy świadczące usługi związane z Obwodem Kaliningradzkim – głównie przewozowe. Niemal w tym samym czasie na pomysł otwarcia fundacji, która pomagałaby Rosjanom w Polsce, a Polakom w Obwodzie Kaliningradzkim wpadł Maciej Rytczak. Założył Fundację Russian Friendly. Pomysł Rytczaka był prosty. Chciał pomóc polskim przedsiębiorcom w promocji swoich produktów i usług w Rosji. Wymyślił też system certyfikatów, które otrzymywały głównie hotele czy lokale usługowe. Certyfikat dawał gwarancję, że w danym lokalu obsługa zna zwyczaje i język rosyjski. Wszystko było nastawione na promocje pozytywnego wizerunku Polski w Rosji i Rosji w Polsce. Pomysł się przyjął. Do wymyślonego przez Rytczaka programu przystępowały kolejne firmy a nawet samorządy.
W podobny sposób myślało wielu przedsiębiorców z Warmii i Mazur. Niemal w tym samym czasie co ułatwienia w małym ruchu granicznym ruszyła budowa Galerii Warmińskiej w Olsztynie – największej tego typu placówki w województwie. Znajdujące się w niej powierzchnie handlowe rozeszły się niemal na pniu. Ludzie byli skłoni płacić horrendalne, jak na Olsztyn, czynsze najmu, tylko po to by mieć tam swój lokal. Liczyli na Rosjan, którzy będą jeździć do stolicy Warmii i Mazur na zakupy. Przedsiębiorcy patrzyli na sąsiednie Pomorze, gdzie po otwarciu ruchu granicznego, sklepy w Gdańsku przeżywały oblężenie. Uruchomiono specjalne kursu autobusowe między Kaliningradem a Gdańskiem. Ruch było widać też w dyskontach znajdujących się w Bartoszycach. – Wszędzie było dużo Rosjan. Robili ogromne ilości zakupów – opowiada przedsiębiorca z Olsztyna, który miał sklep w Galerii.
Do czasu. Najpierw był Krym. Później wzajemne embarga. Rosyjski rubel zaczął tracić na wartości. Dodatkowo pojawiła się wrogość i nieufność. – Wszechobecna propaganda, widoczna zresztą po obu stronach - i w Polsce, i w Rosji, sprawia, że przedsiębiorcy nie chcą się wychylać. Nie chcą dostać łatki zdrajców. Nawet na naszym profilu społecznościowym, gdzie promujemy polską ofertę gospodarczą, pojawiło się w ostatnich miesiącach wiele epitetów typu „zdrajcy”, „pachołki”, „V kolumna” – opowiada Rytczak. - Niemniej jednak ci, którzy zdecydowali się po otwarciu granicy na otwartość wobec Rosjan, wciąż promując swoją ofertę, ale działając jakby w podziemiu. To znaczy, bazują głównie na stałych klientach i liczą na reklamę pocztą pantoflową, obawiając się podejmować oficjalne kroki i np. Certyfikować się otwarcie jako obiekt przyjazny dla Rosjan. Boją się reakcji Polaków.
O tym, że Mały Ruch Graniczny przeżywa załamanie najlepiej pokazują dane Izby celnej z Olsztyna. Zgodnie z porozumieniem Rosjanie mogą za zakupy w Polsce żądać zwrotu wartości Vat. W 2014 roku takich zgłoszeń było na kwotę prawie 200 mln zł. W 2015 roku było już ich mniej o ponad 20 mln zł. Spadł też ruch samochodów ciężarowych przekraczających granicę z Obwodem Kaliningradzkim ze 191 tys. w 2012 roku do 120 tys. w roku 2014 roku. Rok temu było trochę lepiej – granicę przekroczyło w sumie 160 tys. aut ciężarowych. Według danych Izby Celnej z Olsztyna Rosjanie w Polsce kupowali przede wszystkim żywność – mleko, twarogi, sery, mięso i wędliny. Rosjanie kupują też dużo towarów dla dzieci, odżywki, pieluchy, ubranka, buty czy elektronikę.
Kupują ale w limicie
Piotr Petrykowski, burmistrz Bartoszyc: - Rosjan jest mniej. Nie da się ukryć, że wartość ich waluty jest słabsza, a przez to mogą sobie pozwolić na mniejsze zakupy.
Ale to nie jedyna przyczyna spadku przygranicznego handlu. Zaszkodziły też ambarga wprowadzone na Polską żywność. A ta była najchętniej kupowana przez Rosjan. Drugą rzeczą są limity na zakupy. Zgodnie z nimi każdy obywatel obwodu ma prawo przywieźć do siebie tylko 5 kg zakupionej żywności. – Życie nie znosi próżni. Szczególnie na granicy. Rosjanie sobie z tym poradzili. Szmuglują tą naszą żywność do siebie – opowiada mój rozmówca z Bezled. Na początku lutego na przejściu granicznym w Mamonowie udaremniono przemyt 2,5 tony paczkowanego mięsa wieprzowego na które Rosja prowadziła embargo. – Przesadzili – śmieje się mój rozmówca z Bezled.
Mimo że ruch i zainteresowanie zmalało jest jedno miejsce gdzie wciąż Rosjan jest dużo. To dyskont otwarty niecałe rok temu zaraz za szlabanem granicznym z Obwodem Kaliningradzkim, po polskiej stronie w Bezledach. Kiedy byłem tam w ubiegłym tygodniu na parkingu stało dużo samochodów z nr 39 czyli z obwodu kaliningradzkiego. – Do tego sklepu jeżdżą też po zakupy na rowerach przez granicę – mówi burmistrz.
Co ciekawe mimo kryzysu Rosjanie chętniej niż wcześniej zaczęli korzystać z usług znajdujących się po polskiej stronie. Szczególnym wzięciem cieszą się warsztaty samochodowe czy usługi medyczne.
Rosjanie ostatnio kupują też maszyny rolne. Po co? – Nie mogą kupować naszych produktów rolnych, to chcą je uprawiać tak, jak u nas, by były tak samo dobre – twierdzi burmistrz Bartoszyc. - Poza tym lubią też nasze wydarzenia kulturalne. Jak organizujemy koncert Disco Polo to przyjeżdża ich bardzo dużo. Bawią się z nami, Wypiją piwo. Gdyby tylko jeszcze ten rubel był mocniejszy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.