Czy zaskoczył pana fakt, że generał Czesław Kiszczak miał w mieszkaniu prywatne archiwum akt SB?
Nie. W mojej książce wydanej w 1993 r. – „W uścisku tajnych służb: upadek komunizmu i układ postnomenklaturowy” – transformację ustrojową opisałem jako proces częściowo kontrolowany, który miał trzy typy zabezpieczeń: polityczne, gospodarcze i agenturalne. Analizując dostępne wtedy źródła, wskazałem, że palenie akt tajnych służb było zasłoną dymną dla ich prywatyzacji. Teraz, gdy akta Lecha Wałęsy odnalazły się w mieszkaniu Czesława Kiszczaka, mamy potwierdzenie tego stanu rzeczy. Problem w tym, że społeczeństwu przez dwie dekady mydlono oczy, żeby nie rozumiało rzeczywistych mechanizmów tworzenia się nowego ładu.
Okrągły stół, przy którym zaprojektowano transformację, nie był porozumieniem rządzących z opozycją i bezkrwawym oddaniem władzy, tylko intrygą służb?
Służby odgrywały bardzo istotną rolę, ale takiej tezy bym nie postawił. Po pierwsze, zależne były od PZPR oraz od Moskwy. Po drugie, okrągły stół to było przedsięwzięcie, w którym wiele osób uczestniczyło w dobrej wierze. Po trzecie, okrągły stół przyniósł bezkrwawą rewolucję, co jest wartością samą w sobie. Ale im więcej będziemy wiedzieli o kulisach tego wydarzenia, tym łatwiej będzie nam zweryfikować tezę, którą kiedyś postawił Andrzej Gwiazda – że była to operacja, w wyniku której komuniści podzielili się władzą ze swoimi agentami. Oczywiście, przy stole nie siedzieli wyłącznie agenci (pewno nawet byli w mniejszości), ale agenturalne wymiary transformacji nie mogą być ignorowane. Pomijając je, nie zrozumiemy wielu istotnych zjawisk ani procesów.
Co nam daje wiedza o dawnej współpracy Wałęsy z SB? Henryk Wujec, wybitny działacz opozycji, uważa, że po 1980 r. Wałęsa nie zrobił niczego, co rzucałoby na niego najmniejszy cień. Że zachowywał się bohatersko, a epizod z SB mógł go zahartować do walki z komuną.
To jest opinia gołosłowna. Polityka zawsze prowadzona jest i otwarcie, i za kulisami. Obserwujemy zachowania na scenie, ale działania zakulisowe na długo, niekiedy na zawsze, pozostają ukryte. Zbyt wiele rzeczy jest niezbadanych, byśmy tezę Wujca mogli uznać za uzasadnioną. Nie wiemy, w jakie potencjalnie niegodziwe działania (być może niekiedy zgodne z interesem Polski, ale podejmowane w kontrowersyjnych okolicznościach) był zaangażowany Wałęsa. Wiemy natomiast, że sposób, w jaki sprawował prezydenturę, nasuwa podejrzenia o daleką posuniętą uległość wobec tajnych służb. A jego krętactwa, nadużycie urzędu prezydenta do niszczenia materiałów i szkalowanie badaczy zabiegających o poznanie prawdy to niegodziwości same w sobie. Gdyby po objęciu prezydentury Wałęsa powiedział prawdę: byłem młodym robotnikiem, popełniłem błędy, skrzywdziłem ludzi, proszę, wybaczcie, teraz nie chcę pozwolić, żeby ktokolwiek mną manipulował, to ludzie by mu wybaczyli.
Dlaczego tego nie zrobił?
Ponieważ powstał cały system, który podtrzymywał go w kłamstwie. Ten system złożony z półprawd, szumu informacyjnego, kreowania Wałęsy na celebrytę, który kilka lat temu określiłem jako „Bolkowatość III RP”, z jednej strony żerował na jego micie, a z drugiej nie pozwalał mu skonfrontować się z własną przeszłością. Wałęsa utrzymywany w takim stanie w latach 90. był użyteczny dla pewnych grup interesów, a potem stał się toporem na braci Kaczyńskich. Za każdym razem, gdy trzeba było dokonać jakiegoś agresywnego ataku na Kaczyńskich i ich projekt polityczny, przywoływano Wałęsę, który miotał obelgi i oskarżenia. W kampanii prezydenckiej 1990 r. był filmik rysunkowy, na którym Wałęsa wymachiwał siekierką i gonił czerwone pająki. Okazuje się, że nie była to siekierka do wycinania patologii, tylko topór na wszystkich tych, którzy domagali się prawdy o PRL-u i faktycznych mechanizmach tworzenia naszego kapitalizmu.
Uważa pan, że nasza transformacja była patologiczna?
Pod wieloma względami. W kwietniu 2014 r. Ewa Siedlecka w „Gazecie Wyborczej” po rozprawie przed Trybunałem Konstytucyjnym, dotyczącej procedur inwigilacyjnych, napisała: „Nie ma w Polsce silnych na tajne służby”. Po 25 latach transformacji dziennikarka „Gazety Wyborczej” napisała to, co prawica mówiła przez całe lata 90.: w Polsce tajne służby nie są objęte należytą kontrolą. Ich wpływy gospodarcze i polityczne przez lata wykraczały poza standardy demokratycznego państwa. A swoją nadmiarową pozycję osiągnęły dzięki „skręconym” prywatyzacjom, zmistyfikowanym informacjom i fałszywym autorytetom w okresie prezydentury Wałęsy. Uwikłanie agenturalne Wałęsy podcinało mu skrzydła jako politykowi i przyczyniło się do tego, że kolejne wybory wygrał Aleksander Kwaśniewski.
Więcej w najnowszym "Wprost", który można zakupić także w wersji do słuchania oraz na AppleStore i GooglePlay.