Uwaga! TVN: 3-letnia Hania była maltretowana od urodzenia. Zmarła w męczarniach

Uwaga! TVN: 3-letnia Hania była maltretowana od urodzenia. Zmarła w męczarniach

Uwaga! TVN: 3-letnia Hania zmarła w cierpieniach Źródło: X-news/Uwaga
Po śmierci 3-letniej Hani, jej matka przyznała, że karała dziewczynkę, długo polewając ją zimną wodą. Według prokuratury dziecko było maltretowane praktycznie od urodzenia.

30-letnia Lucyna K. i jej młodszy o pięć lat partner, Łukasz B. mają 10-miesięczną córeczkę. Para wychowywała też dzieci kobiety z poprzednich związków: 3-letnią Hanię i jej 8-letnią siostrę. Matka dzieci miała deficyty intelektualne. Nie radziła sobie z opieką nad dziewczynkami. Jej partner nie pracował. Rodzina utrzymywała się z renty kobiety i zasiłków pobieranych na dzieci.

– Przychodziła na plac zabaw z dziećmi. Hanię, która zmarła trzymała cały czas w wózku. Ludzie jej mówili, żeby wypuściła dziecko, żeby pobiegało trochę. Ale ani jej, ani jej konkubentowi snie chciało się za tym dzieckiem chodzić po całym placu zabaw – opowiada sąsiadka.

„Często dochodziło do awantur”

Płacz, krzyki i wyzwiska dochodzące z mieszkania, które zajmowała rodzina, było słychać regularnie, aż do dnia, w którym 3-letnia Hania straciła przytomność. – Często dochodziło do awantur. Słychać było, jak dziecko płacze, płacze aż się zanosi. Tak było od ich wprowadzenia, czyli od około roku. Najczęściej płacz słychać było wieczorami. Ale to nie był normalny płacz dziecka, ono płakało nawet trzy godziny – relacjonuje w rozmowie z reporterami pani Aneta, sąsiadka. I dodaje: – Zazwyczaj płakało jedno dziecko, nie wiem które. On krzyczał, jej było dużo mniej słychać, czasem coś dopowiadała. Jak ją widywałam, sprawiała wrażenie zastraszonej.

– Byłam u nich raz. Widziałam, że Hania siedziała w osobnym pokoiku, a Lucyna zamknęła drzwi. Spytałam, czemu Hania siedzi sama w pokoju, to odpowiedziała mi, że to jest kara. Nie powiedziała za co – dodaje inna z sąsiadek.

Prokuratura o śmierci Hani: Dziecko było bite

Feralnego wieczoru pogotowie do Hani wezwał partner jej matki. Dziewczynki nie udało się uratować. Podczas wizji lokalnej Łukasz B. opowiedział śledczym, o ostatnich godzinach życia Hani. Wiele wskazuje na to, że dziewczynka zmarła cierpiąc.

– Ustalono z wysokim stopniem prawdopodobieństwa, że krytycznego dnia, 19 lutego – matka Hani i jej partner mieli zadawać dziecku uderzenia w różne części ciała, które spowodowały uszkodzenia wielonarządowe, w wyniku których dziecko zmarło – mówi Tomasz Orepuk z Prokuratury Okręgowej w Świdnicy.

Pierwsze, wstępne ustalenia prokuratury wskazywały, że Hania zmarła z wychłodzenia – od polewania zimną wodą. – Ze zgromadzonych dowodów wynika, że do znęcania nad Hanią miało dochodzić od 2018 roku aż do chwili jej śmierci. Była to przemoc zarówno psychiczna jak i fizyczna. Polewanie zimną wodą to nie był jednorazowy incydent, do tego dochodziło bicie, a także zamykanie w ciemnych pomieszczeniach – dodaje Orepuk.

Łukasz B.: Nic nie zrobiłem, nawet nie krzyczałem

Początkowo Lucynie K. i jej partnerowi przedstawiono zarzuty znęcania się i doprowadzenia do nieumyślnego zgonu dziecka. Kobieta została aresztowana, a Łukasz B. miał tylko dozór policyjny. Przebywał u swojej matki. – Ona [Lucyna, matka Hani – red.] tłumaczyła mi, że jest z domu dziecka. Jak się tam zesikała do łóżka, to tak ją karano i to odnosiło skutek. Nie wszystkie dzieci tak traktowała, tylko to jedno – mówi matka Łukasza B.

Reporterce udało się porozmawiać z mężczyzną tuż przed jego aresztowaniem. – Siedzieliśmy i oglądaliśmy filmy na laptopie. Ona [Hania – red.] była z nami i zsikała się w gacie. Nic nie zrobiłem, nawet nie krzyczałem, tylko złapałem się za głowę i pokazałem, co zrobiła. Mama zastosowała jej taką karę, że ją dała do zimnej wody. Słyszałem jak krzyczy, ale nie wchodziłem do łazienki – opowiada.

Mężczyzna przyznaje, że taką karę matka dziecka stosowała już wcześniej. – Tak karała ją za to, że się jej nie słucha, albo że się moczy. W tym roku to się już zdarzyło sześć razy. Wcześniej takich kar nie było, były klapsy lub stanie w kącie – przekonuje Łukasz B. I dodaje: – Nie jestem takim agresorem, na jakiego wyglądam. Stosowałem klapsy, za to, że nie dawały spokoju mamie na przykład. Ale ona się nie słuchała. Wiedzieliśmy, że dzieci nie można bić, ale czasem nie dało się inaczej jej opanować.

Sąsiadka wezwała policję

Sąsiadka rodziny, zaniepokojona sytuacją zawiadomiła policję. – Dla mnie to było nienormalne, że to dziecko ciągle płacze. Zadzwoniłam na policję. Funkcjonariusze poszli do nich, a potem zadzwonili do mnie. Spytali, czy mam dzieci, bo jak tak, to powinnam wiedzieć, że dzieci płaczą i nie należy wzywać od razu policji. Usłyszałam, że dobra sąsiadka powinna zejść do nich i spytać, czy potrzebują pomocy, bo to młodzi rodzice. Policjanci zapewnili mnie, że wszystko jest tam w porządku – opowiada pani Aneta.

– Interwencja dotyczyła płaczu małego dziecka. Na miejscu okazało się, że to dziecko spało w łóżeczku, było zadbane. Nic nie wzbudziło podejrzeń policjantów – odpowiada Kamil Rynkiewicz z Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu. W 2019 roku policja dostała też informację, że jedna z dziewczynek ma zasinione oczy. Lucyna K. powiedziała wtedy dzielnicowemu, że dziecko upadło. Miała mu pokazać dokumentację medyczną z wizyty u lekarza. Policja przekazała te informacje asystentce rodziny i kuratorowi sądowemu, którzy już od kilku lat sprawowali nadzór nad tą rodziną.

– Gdy Hania miała 16 miesięcy pojawiła się informacja o zasinionych oczach dziecka. Mogę wykluczyć, że doszło do pobicia, bo wówczas nastąpiłoby postępowanie karne – przekonuje Marzena Rusin-Gielniewska z Sądu Okręgowego w Świdnicy. I dodaje: – O sprawie został powiadomiony sąd opiekuńczy. Przeprowadzono postępowanie, które wykazało, że istnieją przesłanki do zastosowania pieczy zastępczej.

Ostatecznie prokuratura postawiła opiekunom Hani zarzuty zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem. Będzie także sprawdzać, czy kurator sądowy i asystent z pomocy społecznej sprawowali nad tą rodziną prawidłowy nadzór. – Mam wyrzuty sumienia, że tylko raz wezwałam policję. Gdybym wiedziała, że oni tak biją te dzieci, to bym tam z drzwiami weszła – przyznaje pani Aneta.

Czytaj też:
Uwaga! TVN: Lockdown trawi turystykę na Warmii i Mazurach. „Mam wrażenie, że staliśmy się ofiarami”