Do makabrycznego wypadku doszło w nocy z 14 na 15 września na Trasie Łazienkowskiej w Warszawie. Pędzący volkswagenem arteonem 26-letni Łukasz Ż. miał uderzyć w tył jadącego przed nim forda. W wyniku zdarzenia zginął 37-letni kierowca forda, a jego żona i dwójka dzieci – o-letnia córka i 4-letni syn – trafili do szpitala w ciężkim stanie.
Zaraz po wypadku Łukasz Ż. opuścił kraj i trafił do Niemiec. Tam czeka teraz na ekstradycję. Nie wiadomo jednak, kiedy do niej dojdzie. – Obecnie rozpatrywana jest kwestia dopuszczalności ekstradycji. Aktualnie nie jest możliwe przewidzenie, czy i ewentualnie kiedy osoba ścigana zostanie przekazana polskim władzom – powiedziała Wirtualnej Polsce Annika Knorr z Prokuratury Krajowej Schlezwiku-Holsztynu.
Jechał z Łukaszem Ż. Nie zgadza się z zarzutami
Ale Łukasz Ż. nie jechał sam. Poza nim w pojeździe znajdowały się cztery osoby: jego dziewczyna oraz trzech kolegów Mikołaj N., Damian J. i Maciej O.
O ile w przypadku partnerki sprawa była jednoznaczna, ponieważ kobieta w ciężkim stanie trafiła do szpitala, o tyle w przypadku pozostałych współpasażerów wyglądało to inaczej. Cała trójka została zatrzymana i tymczasowo aresztowana. Zarzuty dotyczą przede wszystkim nieudzielenia pomocy pokrzywdzonym oraz utrudniania postępowania.
Onet skontaktował się z obrońcą 28-letniego Macieja O. Ten sprawę przedstawił nieco inaczej. – Wersja mego klienta dość mocno różni się od tej przedstawianej przez prokuraturę. Jest niewinny, co wynika nawet z materiałów dowodowych – powiedział portalowi mec. Krzysztof Dadura, obrońca mężczyzny.
– On był tam na miejscu w zupełnie innej sytuacji niż pozostali jego koledzy. Sam był też pokrzywdzony. On był właściwie w tej samej sytuacji, w jakiej była ta dziewczyna Łukasza Ż., choć oczywiście miał lżejsze obrażenia niż ona – tłumaczył mecenas. Wśród obrażeń wymienił stłuczenia rąk i nóg i obrażenia głowy. W przesłanym do nas oświadczeniu obrońca mężczyzny podkreślił, że Maciej O. widocznie krwawił i tracił przytomność.
Obrońca oskarżonego: Prokuratura poczuła, że sprawa jest medialna
Maciej O. miał tym samym nie brać udziału w „odganianiu” osób chcących udzielić pomocy. – Był cały czas z boku. Wyciągnęło go z rozbitego auta dwóch przypadkowych ludzi, którzy pojawili się tam na miejscu. Podczas tych wszystkich akcji odganiania, przebierania się, ucieczek i tych innych dziwnych sytuacji, podkreślam raz jeszcze, był z boku – mówił dziennikarzom obrońca mężczyzny.
Według mecenasa dowody na taki przebieg zdarzeń wynikają zarówno z relacji świadków, jak i z nagrań ze zdarzenia. – Prokuratura poczuła, że sprawa jest medialna i wrzuciła wszystkich do jednego worka, nawet nie analizując prawidłowo tych zeznań świadków. Byłem w szoku, jak zobaczyłem materiały dowodowe, bo wynika z nich, że było zupełnie inaczej, niż przedstawiła to prokuratura – ocenił mec. Krzysztof Dadura.
Czytaj też:
Warszawiacy wzięli sprawy w swoje ręce. „Służby nie są w stanie nam pomóc”Czytaj też:
Co z ekstradycją Sebastiana M.? Prokuratura podała najnowsze informacje