„Pamiętaj, by po godzinie policyjnej nikomu nie otwierać”. Relacja „Wprost” z Lwowa

„Pamiętaj, by po godzinie policyjnej nikomu nie otwierać”. Relacja „Wprost” z Lwowa

Lwów. Ludzie w mieście starają się żyć zupełnie normalnie
Lwów. Ludzie w mieście starają się żyć zupełnie normalnie Źródło: Archiwum prywatne / Karolina Baca-Pogorzelska
Tak cichego rynku w weekend we Lwowie nie pamiętam. Bo przed 24 lutego go po prostu nie było. I nie jest tak tylko z powodu prohibicji i godziny policyjnej od 22.00. Zabezpieczone rzeźby, blachy w oknach kościoła, nieczynna część restauracji, regularne alarmy zmuszające do zejścia do schronu –  ale poza tym ludzie w mieście starają się żyć zupełnie normalnie mimo, iż w nocy z soboty na niedzielę rakiety spadły niespełna 60 km stąd, w Jaworowie, ok. 30 km od polskiej granicy.

„Nie rozmawiaj mową okupanta, przechodź na ukraiński” – taka kartka wisi na wejściu restauracji „Barszcz” na lwowskim rynku. Koło centrum Roksolana jest bazarek, działa normalnie, zaopatrzenie też niczego sobie. Koledzy spytali po rosyjsku o sało (słonina), więc od pani Oli, która zamykała już stoisko usłyszeli, że lepiej tu mówić po polsku.

Niechęć do języka rosyjskiego wzrasta, choć wcześniej, wbrew informacjom z Kremla, w Ukrainie nie było żadnego problemu z tym, po jakiemu się mówi. Zwłaszcza, że na wschodzie naprawdę wiele osób posługuje się rosyjskim lub tzw. surżykiem (mieszanka ukraińskiego i rosyjskiego).

Źródło: Wprost