Magdalena Frindt, „Wprost”: W ubiegłym tygodniu wraz z delegacją Senatu złożyła pani wizytę na Ukrainie. Towarzyszyli wam również czescy politycy. O organizacji tego typu wydarzeń wiadomo niewiele ze względów bezpieczeństwa…
Gabriela Morawska-Stanecka, wicemarszałek Senatu, Koło Parlamentarne Polskiej Partii Socjalistycznej: Nie znam szczegółów przygotowania wizyty, bo było to objęte tajemnicą. Wizyta odbyła się na zaproszenie przewodniczącego Rady Najwyższej Ukrainy Rusłana Stefanczuka. Uczestniczyła w niej delegacja polska i czeska. W skład czeskiej wchodzili przewodniczący Senatu Miloš Vystrčil, jego zastępca Jiří Růžička i przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych, Obrony i Bezpieczeństwa Pavel Fischer. Mogę zdradzić jedno: ta wizyta była bardzo dobrze przygotowana, a do Kijowa jechaliśmy nocnym pociągiem z Przemyśla.
Wahała się pani czy pojechać?
Nie. Od razu powiedziałam, że pojadę.
Pytam dlatego, że wraz z marszałkiem Tomaszem Grodzkim, a także wicemarszałkiem Michałem Kamińskim i zastępcą przewodniczącego Komisji Spraw Zagranicznych i UE, senatorem Marcinem Bosackim byliście w Kijowie, Buczy, Irpieniu i Borodziance, a w te miejsca spadały i nadal spadają rosyjskie bomby.
Wieczorem, kiedy byliśmy w Kijowie, był alarm bombowy. A następnego dnia, kiedy już przyjechaliśmy do Polski, dowiedzieliśmy się, że rosyjskie rakiety były kierowane na stolicę Ukrainy. Nasza wizyta odbyła się akurat w dniu, w którym został zatopiony krążownik „Moskwa”, a w odwecie rakiety zostały skierowane na Kijów.
Nie towarzyszył pani – tak po ludzku – strach, że to się może źle skończyć? Że tam śmierć jest na wyciągnięcie ręki?
Nie, nie bałam się. Jestem przekonana, że w pewnych sytuacjach po prostu trzeba być na miejscu wydarzeń. Celem naszej wizyty była chęć podtrzymania Ukraińców na duchu, pokazania, że nie zapominamy o nich. Charakterystyczne jest to, że Rada Najwyższa Ukrainy cały czas pracuje, podejmuje uchwały, obraduje. Administracja w zasadzie działa. Dla Ukraińców istotne jest to, żeby pokazać, że państwo nieprzerwanie funkcjonuje.
Po drugie: Ukraińcom trzeba okazywać solidarność. Zarówno przemówienie marszałka Grodzkiego jak i przewodniczącego Vystrčila spotkały się z niesamowitym odbiorem w ukraińskim parlamencie. Jest jeszcze trzeci bardzo ważny aspekt naszej wizyty, być może najistotniejszy z międzynarodowego punktu widzenia – potrzebni są bezpośredni świadkowie tego, co stało się na Ukrainie, co wydarzyło się w Buczy, jak zniszczone zostały ukraińskie miasta takie jak Borodzianka, Irpień, jak mordowano ludzi. Naszym obowiązkiem jest przekazywać światu informacje o tych zbrodniach.
Takie relacje są niezbędne, aby obalać szerzącą się rosyjską propagandę i kłamliwe tezy o inscenizacji w Buczy.
Kremlowska propaganda działa i ma się dobrze. Również w polskich social mediach widzimy i słyszymy czasami jej odpryski. W ubiegłym miesiącu byłam na międzynarodowej konferencji, w której brali udział parlamentarzyści z całego świata. Przekonałam się naocznie, jak działa rosyjska machina dezinformacji.
Stawałam oko w oko z parlamentarzystami np. z południowej Afryki albo krajów azjatyckich i tłumaczyłam im, co się dzieje w Ukrainie, a w odpowiedzi słyszałam język Putina, kłamstwa rozsiewane przez Kreml. Nam wydaje się to niewiarygodne, ale oni po prostu wierzą Putinowi, wierzą w to, co Moskwa opowiada.