Przez długi czas nie mogłam skontaktować się z Marią, bo była na linii frontu, na Donbasie. Jej pododdział zmieniał pozycje. Poświęciła mi chwilę, gdy wróciła do Kijowa. Na ekranie telefonu podczas rozmowy widać kruchą, czarnowłosą dziewczynę z dużymi oczami. 24-latka od początku inwazji w Ukrainie ratuje życie żołnierzom.
Opowiadając o sobie, Maria zaczyna od tego, że jej życie podzieliło się na okres przed i po 24 lutego. – Przed wybuchem wojny na pełną skalę byłam kreatywnym człowiekiem. Pisałam książkę, której nie skończyłam. Malowałam obrazy i zajmowałam się domem z mężem, opiekowałam się naszymi psami. To było spokojne życie, pełne miłości. A teraz jestem głównym medykiem bojowym batalionu - mówi.
Anastazja Oleksijenko, „Wprost”: Dlaczego zdecydowałaś się wstąpić do Sił Zbrojnych Ukrainy?
Maria, ps. „Jaskółka”: 24 lutego nie wierzyłam w to, że zaczęła się wojna na pełną skalę. Byłam bardzo zła, nie wiedziałam, co mam robić. Ale już wieczorem z mężem mieliśmy gotowy plan – idziemy walczyć za nasz kraj, za Ukrainę. Innego wyboru nie widzieliśmy. Nie chcieliśmy zostawiać swojego domu, uciekać ze swojego kraju, z rodzinnego miasta.
Jak trafiliście do Sił Zbrojnych Ukrainy?
Byliśmy w Kijowie. Drugiego dnia wojny poszliśmy z mężem do kijowskiego punkt obrony terytorialnej, gdzie mieliśmy dostać broń. W pierwszych dniach były duże kolejki, więc mąż długo czekał, żeby się zarejestrować. Natomiast medyczek było zbyt mało, więc ja zostałam przyjęta bez kolejki.
Mąż nie dostał broni, bo nie było na stanie. Nie mogłam zostać bez niego, więc poszłam się awanturować (śmiech). Powiedziałam, że zrezygnuję ze stanowiska medyczki, jeśli mąż nie zostanie przyjęty natychmiast. I pomogło! Już po chwili mąż dostał broń i tak zaczęła się nasza historia w Siłach Zbrojnych Ukrainy.
Jakie były dla was pierwsze dni wojny?
Nie mieliśmy żadnego doświadczenia wojskowego. Mąż nie był w armii, ja nie miałam żadnych szkoleń medycznych. W pierwszych dniach nic nie było przygotowane na to, co się stało. Chłopcy, którzy walczyli na początku, byli w większości bez żadnego doświadczenia. Każdy robił to, co mógł. Ja z kolei patrzyłam, co robią inne osoby, i powtarzałam. Byłam na tyle pewna siebie i tak mocno chciałam pomagać swojej ojczyźnie, że mimo braku doświadczenia zapewniałam każdego, że umiem wszystko. Tak naprawdę wtedy nie ogarniałam nawet, co jest w apteczce pierwszej pomocy.
Szkolenia pojawiły się później?
Tak, później były szkolenia wojskowe, medyczne, ale to już po tym jak na Kijowszczyźnie zrobiło się spokojniej. Uczyliśmy się korzystać z profesjonalnej broni, czyli NLAW-a (ręcznej wyrzutni przeciwpancernych pocisków), Javelina (ręcznego przeciwpancernego pocisku kierowanego) i innej.
Skąd wziął się twój pseudonim – „Jaskółka”?
Nie ma ciekawej historii na ten temat. Pierwszego dnia każdy miał wybrać sobie pseudonim. Jak już przyszła moja kolej, nadal nie wiedziałam. Wyboru dokonał za mnie dowódca oddziału – tak stałam się „Jaskółką”.
Gdzie teraz jesteście?
Byliśmy na Donbasie, teraz wróciliśmy do Kijowa. Czekamy na informacje od kierownictwa, w jaką stronę pojedziemy wkrótce. To może być obwód chersoński, doniecki lub charkowski – nigdy nie wiemy.