Słatyne, Prudzianka, Supiwka, a potem Kozacza Łopań, tuż pod rosyjską granicą. Gdy wyjeżdżamy z wioski wiemy, że to 3,5 km w linii prostej. Nie decydujemy się jechać dalej ze względów bezpieczeństwa, choć nie pracuje artyleria, choć w tym momencie nie ma zagrożenia z powietrza.
Ekipa z centrum prasowego pisze jasno: uważajcie, tam mogą być walki. Ale nie ma. Za to są ludzie, a za każdym z nich kryje się osobna historia. Tych historii będzie więcej, bo w Kozaczej Łopani ma mieścić się kolejny masowy grób, tylko dojście do niego jest na razie niemożliwe z powodu zaminowania terenu.
– Nie możemy wam nic powiedzieć bez zgody z Kijowa – ucina rozmowę ratownik z DSNS, czyli z Państwowej Służby Ukrainy ds. Sytuacji Nadzwyczajnych. – Dziękujemy, humanitarka dojechała – mówią dwie kobiety w średnim wieku i wyraźnie nas unikają.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.