Rosyjscy poborowi uciekli z frontu. Od dwóch tygodni ukrywają się w lesie

Rosyjscy poborowi uciekli z frontu. Od dwóch tygodni ukrywają się w lesie

Rosyjscy rekruci w Rostowie nad Donem
Rosyjscy rekruci w Rostowie nad Donem Źródło: Newspix.pl / ABACA
Mobilizacja przez Władimira Putina poborowych do wojny w Ukrainie miała już wiele kuriozalnych epizodów. Teraz niezależne rosyjskie media donoszą o grupie mobików, którzy... ukrywają się w lesie.

Według oficjalnych danych, Rosjanie od 24 września zmobilizowali około 300 tys. osób, z czego ponad 82 tys. trafiło już na Ukrainę. W tym tygodniu Władimir Putin i Siergiej Szojgu mówili o końcu mobilizacji, jednak dekretu w tej sprawie nie ma, a media donoszą, że to mogą być tylko pozory. Jak pisaliśmy we „Wprost”, w Ukrainie dochodzi już do swoistej rzezi rekrutów – przeciętny mobik jest w stanie przetrwać na froncie około czterech dni.

Wojna w Ukrainie. Rosyjscy dezerterzy ukrywają się w lesie

Niezależny rosyjski portal Meduza donosi, że nie brakuje osób, które chcą uniknąć śmierci. Dziennikarze dotarli do informacji o grupie zmobilizowanych osób z odwodu tomskiego, które zostały rzucone na front bez przeszkolenia. Przerażeni Rosjanie po ostrzale mieli wycofać się i od dwóch tygodni ukrywają się w lesie pod Ługańskiem. Ich sytuacja jest o tyle patowa, że z jednej strony czeka ich niechybna śmierć z rąk Ukraińców – z drugiej – zarzuty o dezercję.

Mobilizacja i po kilku dniach na front

Z portalem „Sibir.Realii” rozmawiała Elena Sołodnikowa, matka jednego z ukrywających się mobików. Kobieta relacjonowała, ze jej syn dostał powołanie 26 września. Obiecanu mu trzymiesięczne szkolenie w jednostce wojskowej w Omsku. Zamiast tego on i inni poborowi zostali przewiezieni do Jekaterynburga. Tam otrzymali mundury i po trzech dniach trafili do jednostki granicznej w obwodzie rostowskim. Po kolejnym tygodniu mobiki trafili już na front w obwodzie ługańskim. Mężczyźni mieli słyszeć, jak nazywano ich „mięsem armatnim”.

Rzeczywiście, wkrótce doświadczyli takiego losu – gdy zostali wysłani bez przygotowania w miejsce działań wojennych. Co więcej, także ich bezpośredni dowódcy nie wiedzieli, co robić. Oni również trafili na front dopiero po wrześniowej mobilizacji. – Maszerowali jako piechota, nie mieli żadnego wyposażenia. Mieli karabiny, ale co zrobią z karabinami przeciwko czołgom? – relacjonowała matka poborowego.

Rekruci siedzą w lesie, matki walczą o wsparcie

Ze słów kobiety wynika, że jednostka jej syna zbuntowała się, nie chcąc iść na pewną śmierć. Rosjanie po prostu uciekli i ukryli się w lesie pod Ługańskiem. Ostatni raz kontaktowali się z bliskimi 17 października. – Są teraz zdani na samych siebie. Zrobili jakieś namioty z plandek, w ciągu dnia palą ogniska, żeby się ogrzać, w nocy je gaszą – opowiadała Sołodownikowa.

Bliscy mobików, którzy boją się zarzutów o dezercję, zwrócili się o pomoc do Tatiany Sołomatiny, deputowanej Dumy Państwowej z obwodu tomskiego. Apelują o zorganizowanie dla ich bliskich normalnego szkolenia. Posłanka odpowiedziała jednak, że „oficerowie odmawiają pracy z dezerterami”.

Czytaj też:
Szojgu przyznaje się do błędu. „Podjęliśmy pilne działania”
Czytaj też:
Rosyjskie straty w wojnie w Ukrainie. Podano, ilu zginęło wysokich rangą oficerów