Po listopadowych wyborach parlamentarnych w Holandii do władzy doszła prawicowa Partia Wolności (PVV). Już w trakcie kampanii jej politycy zapowiadali ograniczanie wsparcia dla Ukrainy w wojnie w z Rosją. Lider ugrupowania Geert Wilders, oskarżany o prorosyjskie sympatie, od pierwszych dni po ataku Putina na sąsiedni kraj sceptycznie wypowiadał się w temacie dozbrajania Kijowa. Stwierdził: „to nie nasza wojna”. Partia Wolności wielokrotnie głosowała w holenderskim parlamencie przeciwko dostawom broni dla Ukrainy.
Wilders dał wyraz swoim poglądom także podczas środowej debaty w holenderskim parlamencie. – Uważamy, że nie powinniśmy udzielać Ukrainie wsparcia militarnego, skoro nie jesteśmy w stanie obronić własnego kraju – stwierdził polityk. W tym samym wystąpieniu usiłował przekonywać, że nie jest „przyjacielem Rosji”, a sam kraj uważa za agresora. – Putin to okropny dyktator – ocenił.
Krytyczny moment dla Ukrainy. Co zrobią USA?
Postawa przyszłego premiera Holandii to ogromny problem dla Ukraińców. Holandia do tej pory uznawana była przez Kijów za „jednego z głównych sojuszników”. Premier Mark Rutte angażował kraj w pomoc Ukrainie na wiele sposobów. Z Hagi płynęły miliardy euro na broń, w Holandii szkoleni byli do obsługi F-16 ukraińscy piloci.
W zeszłym tygodniu rząd holenderski przeznaczył dodatkowe 2 miliardy euro na pomoc wojskową dla Ukrainy w 2024 roku, co oznacza, że całkowite wsparcie od rozpoczęcia rosyjskiej inwazji wyniesie około 7,5 miliarda euro.
Decyzja pojawiła się w kluczowym momencie, gdy poparcie dla Kijowa w obliczu fiaska kontrofensywy słabnie na całym świecie. Prezydent Wołodymyr Zełenski w Waszyngtonie osobiście walczy o to, by do Ukrainy popłynęły pieniądze z USA. Wizyta ma skłonić Kongres do przyjęcia pakietu pomocowego o wartości 60 miliardów dolarów, który utknął w martwym punkcie w wyniku sporu dotyczącego bezpieczeństwa granic USA.
Czytaj też:
Rosyjskie media o zmianie władzy w Polsce. Uderzyły w Tuska