Magdalena Frindt, „Wprost”: Przez południowo-zachodnią część Polski przeszły powodzie, z których skutkami wciąż zmagają się mieszkańcy zalanych terenów i służby. Ta sytuacja wieloaspektowo zweryfikowała, jak kraj działa w kryzysie. Czy klasa polityczna – zarówno ekipa rządząca, jak i opozycja – zdaje ten egzamin?
Politolog Rafał Chwedoruk, prof. UW: Jest za wcześnie na ostateczne oceny, a żeby się ich w ogóle podejmować, trzeba przyjąć jakieś kryteria. Można porównywać reakcję na dzisiejsze zdarzenia z wcześniejszymi próbami przeciwdziałania tego typu zjawiskom w Polsce lub na Zachodzie.
Nasuwa mi się konkretny przykład. Kilkadziesiąt lat temu w Wiedniu podjęto decyzję, wbrew konserwatystom, o budowie Donauinsel – wyspy na Dunaju. W latach 80. inwestycja została zrealizowana i do dzisiaj chroni stolicę Austrii przed pogodowymi anomaliami. I właśnie tego u nas brakuje: długofalowego myślenia polityków i przedstawicieli instytucji publicznych.
Franciszek Krynojewski, ekspert ds. zarządzania kryzysowego, przypomniał słynne powiedzenie: Polak mądry po szkodzie. – Organizujemy się zazwyczaj jedynie w momencie, kiedy dochodzi do tragedii, a potem i tak o wszystkim zapominamy. Nie potrafimy wyciągać wniosków, które mogą się przydać perspektywicznie. To jest polska przywara. Oby tym razem było inaczej – mówił w niedawnej rozmowie z „Wprost”.
Sprawa powodzi ma dwa wymiary – ogólnokrajowy i lokalny. Gdy spojrzymy na problem w skali kraju, absolutna większość opinii publicznej w sposób bezpośredni nie doświadcza dramatu powodzian, a na tej podstawie można wnioskować, że bez względu na to, co rządzący czy opozycja będą mówili i jakie działania będą podejmowali, niewiele zmieni się w preferencjach politycznych.
Wyborcy koalicji rządzącej będą podchodzili do działań gabinetu Donalda Tuska albo z zadowoleniem, albo z życzliwą neutralnością, a osoby popierające PiS będą dostawały kolejną dawkę informacji, która utwierdzi ich w przekonaniu o braku sprawczości rządzących.
W wymiarze lokalnym do głosu będą dochodziły osobiste straty, dramatyczne przeżycia i konkretne oczekiwania dotyczące pomocy.
Będą się liczyły twarde fakty: skala poniesionych krzywd, wysokość ewentualnych rekompensat oraz aktywność władz w sytuacji kryzysowej. To wszystko będzie podlegało ocenie.
Sytuacja jest dodatkowo zróżnicowana w zależności od regionu. Jeśli chodzi o województwo opolskie jako całość, ono od zawsze jest bastionem orientacji liberalnej. Jednak przy dokładniejszej analizie widać już rozdźwięk. Do PO poparcie płynie m.in. z samego Opola oraz terenów w centrum województwa. Natomiast w Prudniku czy Głuchołazach – miejscach szczególnie dotkniętych przez powódź – PiS ma ponadstandardowo wysokie poparcie. Ze względu na te uwarunkowania, trudno podsumowywać nastroje polityczne w skali województwa.
Z kolei w przypadku województwa dolnośląskiego analiza jest łatwiejsza do przeprowadzenia, bo np. w tzw. terenach wałbrzyskich odnotowywana jest zdecydowana przewaga koalicji rządzącej nad PiS-em. A więc w tym miejscu rządzący – na poziomie państwa i na poziomie samorządu – muszą się liczyć z większym ryzykiem straty poparcia.
Przy tak trudnym temacie nie uniknęliśmy jednak przepychanki politycznej. Donaldowi Tuskowi jest wypominana wypowiedź sprzed półtora tygodnia, kiedy mówił, że „prognozy nie są przesadnie alarmujące”. A politycy związani z obecną ekipą rządzącą alarmują, jak wielu zaniedbań dopuścił się PiS, nie wprowadzając rozwiązań, które mogłyby dzisiaj ograniczyć skutki powodzi. Kalkulacja polityczna?
To jest nie do uniknięcia. Lepsza jest oparta na merytoryce dyskusja, niż przesiąknięte hipokryzją gesty poklepywania się po plecach i udawanie jedności. Nawet to przerzucanie się liczbami, kto ile wałów wybudował, ma pewien sens. Może stanowić wskazówkę na przyszłość, aby nie bagatelizować tematu, bo państwo powinno działać wielopłaszczyznowo.
Jeśli chodzi o wypowiedź Donalda Tuska, ewidentnie został popełniony błąd komunikacyjny, mimo że intencja przekazu była oczywista – zapobieżenie panice.
To wybrzmiało w dalszej części wypowiedzi szefa rządu. Premier podkreślał, że nie wolno lekceważyć sytuacji.
Dzisiaj bez większych problemów można wyciągnąć komuś zdanie z kontekstu i je wykorzystywać. Politycy powinni mieć tego świadomość, a dla Donalda Tuska ta sytuacja z pewnością stanowi lekcję poglądową.
Wniosek jest prosty: w sytuacjach kryzysowych wystąpienia publiczne powinny być precyzyjnie przygotowane, dogłębnie przemyślane i należy je niemalże odczytywać z kartki, żeby uniknąć zbędnych słów.
Wypowiedź premiera o „prognozach” będzie wpisywała się w narrację PiS-u, który wykorzysta ją, aby przedstawić Tuska jako polityka, który nie myśli perspektywicznie. Ale poza tym te słowa nie będą miały większego znaczenia.
Głośnym echem odbiła się wypowiedź Pauliny Hennig-Kloski o „niskooprocentowanych pożyczkach” na likwidację skutków powodzi. W krótkim odstępie czasu rezygnację złożył rzecznik Ministerstwa Klimatu i Środowiska. I chociaż nie został oficjalnie podany powód tej decyzji, w kuluarach wiąże się to z rozliczeniem za słowa szefowej resortu. Krytyka płynęła nie tylko od polityków opozycji, którzy domagają się dymisji Hennig-Kloski.
W tym przypadku merytoryczne racje za dymisją są nieporównywalnie większe niż te, które stoją za krytykowaniem samego Tuska. W przypadku premiera jego wypowiedź stanowiła fragment szerszej całości. Natomiast jeśli chodzi o Hennig-Kloskę, wybrzmiało słowo „pożyczka” – i to bez względu, czy rozbudowalibyśmy jej wypowiedź, czy nie. A „pożyczka” sugeruje komercyjny lub przynajmniej częściowo komercyjny sposób podejścia do sprawy.
W realiach powodzi dokonywanie gwałtownych zmian w składzie Rady Ministrów byłoby „niepolitycznym” działaniem, ale sądzę, że w dłuższym horyzoncie czasowym zmiana na stanowisku ministra klimatu, przy najbliższej większej rekonstrukcji, będzie nie do zatrzymania przez Szymona Hołownię.
Rząd Tuska ma jednak więcej problemów, które generują przedstawiciele Polski 2050. W tym kontekście można jeszcze przypomnieć wcześniejsze wypowiedzi Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz na temat wieku emerytalnego czy funkcjonowania ZUS-u, które w sposób bezpośredni podkopały legitymizację rządu i prezesa Rady Ministrów, uderzają w słabe punkty rządzących, co tworzy przestrzeń do krytyki ze strony PiS-u. I to poważnej krytyki w sprawach, które dotyczą życia codziennego obywateli.
W piątek Andrzej Duda pojawił się na terenach dotkniętych przez powódź. Niektórzy podkreślali, że to spóźniona reakcja, a prezydent tłumaczył, że jego obecność mogłaby w pewien sposób dezorganizować prowadzone akcje, angażując służby i mieszkańców. Słuszna strategia?
Aby ocenić reakcję prezydenta, musielibyśmy zweryfikować, jakie aktywności prowadził równolegle. Nasuwa się też pytanie, w jakim celu – oprócz kwestii wizerunkowych – Andrzej Duda miałby pojawić się na miejscu, bo kompetencje i zakres działania, zarysowany przez konstytucję, daje mu znikome pole do działania.
I tutaj pojawia się pewien paradoks, bo prezydenta w tej sytuacji ratuje to, że budzi niewielkie emocje na tle innych polityków prawicy, z szeregów Prawa i Sprawiedliwości czy Suwerennej Polski.
Jego działalność nie angażuje przesadnie wyborców, a nie bez wpływu jest również to, że Andrzej Duda jest już u schyłku swojej prezydentury i nie może ubiegać się o reelekcję. Może co najwyżej powalczyć o sympatię z innymi politykami prawicy w ramach konkurencji wewnętrznej.
Marcin Kierwiński został wskazany przez Donalda Tuska na pełnomocnika rządu do spraw odbudowy powodziowej. Europoseł zrzeknie się mandatu w PE. „Są decyzje oczywiste w życiu każdego człowieka. To wielkie wyzwanie i wielki zaszczyt. Nikt nie zostanie sam!” – napisał w mediach społecznościowych.
Marcin Kierwiński to niewątpliwie polityk, któremu trudno ująć kompetencji, jeśli chodzi o sprawowanie funkcji państwowych i doświadczenie samorządowe. Decyzji premiera towarzyszy kilka niuansów. Słowo „odbudowa” ma pozytywny wydźwięk, ale w praktyce różne bywały jej efekty. I gdyby nawet udawało się ją punktowo przeprowadzać, to w wielu przypadkach ludzka trauma może trwać, bo nie wszyscy szybko wrócą do dawnego funkcjonowania. Nie da się uniknąć tego, że pojawią się osoby rozgoryczone, sfrustrowane.
Warto też zwrócić uwagę na to, że Marcin Kierwiński jest politykiem silnie związanym z Warszawą. Należy zastanowić się więc, dlaczego człowiek, który nie ma większego związku z regionem dotkniętym powodzią, będzie pełnił taką funkcję. Zwłaszcza, że jest wielu doświadczonych polityków rangi państwowej i samorządowej, którzy mogliby być w oczach mieszkańców okolicy bardziej znanymi i od początku wiarygodnymi w swoich działaniach.
Można odnieść wrażenie, że Donald Tusk chce pokazać Kierwińskiemu, że utrzymuje go w politycznej grze, przez co ma szanse poprawić swoje notowania, a z drugiej strony: złożoność misji, którą mu powierzył, wskazuje na to, że pozycja Kierwińskiego jest oparta na słabszych podstawach, niż to było jeszcze do niedawna.
Czytaj też:
To nie była ostatnia powódź. Mencwel: Potrzeba stanowczej, twardej rękiCzytaj też:
Socjolożka o postawach w czasie powodzi. Podaje przykład Japonii