Magdalena Frindt, „Wprost”: Spokój uczniów z południowo-zachodniej części Polski po raz kolejny – po kryzysie związanym z pandemią koronawirusa – został zachwiany. Tym razem przez żywioł. Z najnowszych danych Ministerstwa Edukacji Narodowej wynika, że z powodu powodzi w województwach dolnośląskim, opolskim i lubuskim zawieszono zajęcia w 63 placówkach oświatowych.
Marcin Józefaciuk, poseł KO: To jest trauma dla dzieciaków. One przecież nie tylko w szkołach zapoznają się z informacjami o skali zniszczeń, które wywołała powódź. Ten temat żyje przede wszystkim w ich domach. Widzą ogrom nieszczęścia swoich najbliższych, a także wszystkie trudności, z którymi zmagają się np. mieszkający w pobliżu dalsi członkowie ich rodzin. Mają świadomość tego, że w jednej chwili stracili dorobek całego życia.
Cieszę się, że Ministerstwo Edukacji Narodowej tak szybko podjęło decyzję o uruchomieniu linii wsparcia psychologicznego zarówno dla dzieci, jak i nauczycieli czy rodziców, aby pokazać poszkodowanym konkretny sposób, jak przepracować problem. Organizacja wyjazdów na tzw. zielone szkoły też jest bardzo ważna. Wycieczki nie mają spowodować, że dzieciaki nagle zapomną o wszystkim, co je spotkało. Mają stanowić bezpieczną przestrzeń, w której będą mogły porozmawiać i wspólnie ze specjalistami przeżywać problem.
Wymaga podkreślenia, że uruchomiona linia zaufania jest nie tylko skierowana do dzieci, ale również do rodziców czy nauczycieli. Oni nie tylko sami muszą odnaleźć się w nowej sytuacji, ale także racjonalnie komunikować z najmłodszymi.
Przez powódź zostały poszkodowane m.in. szkoły z terenów wiejskich – takie, do których uczęszcza kilkudziesięciu uczniów. Te placówki gromadziły wokół siebie nie tylko dzieciaki i młodzież, ale też ich rodziców czy dziadków. To pełne społeczności, w które wpisują się także nauczyciele.
To właśnie nauczyciele mają teraz przed sobą gigantyczne zobowiązanie. Na pewno czują ciężar odpowiedzialności, ale jestem pewien, że będą w stanie go ponieść, oferując wsparcie uczniom. Ważne, żeby dzieci były przekonane, że mają z kim porozmawiać, a czasami – jakkolwiek to niepoprawnie politycznie zabrzmi – po prostu do kogo się przytulić.
Nie wolno też zapominać o kadrze niepedagogicznej – o osobach, które sprzątają, o portierach. Oni przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego, zaledwie kilka tygodni temu, przygotowali szkoły na błysk. I nagle, w ciągu zaledwie kilku dni, ich praca poszła na marne. Im też trzeba pomagać.
W takich sytuacjach pojawia się pytanie o naukę zdalną. W niektórych placówkach to rozwiązanie zostało już wprowadzone. To wyzwanie logistyczne z wieloma zagrożeniami i pytaniami o jakość kształcenia, a także pewnego rodzaju wyobcowanie dzieci.
W czasie trwania pandemii koronawirusa my, nauczyciele, zostaliśmy nieźle przeszkoleni, jeśli chodzi o nauczanie zdalne. Uczniowie również musieli się przystosować. I chociaż tamten system działał, to chcę wyraźnie podkreślić, że nauka zdalna nigdy nie zastąpi tej realizowanej w sposób stacjonarny – zarówno jeśli chodzi o jakość kształcenia, jak i rozwijanie kompetencji społecznych.
Obecnie w południowo-zachodniej części Polski w wielu placówkach edukacyjnych nie można wprowadzić nauki zdalnej, bo np. uczniowie mają zalany sprzęt, niektórzy wciąż nie mają prądu czy nie odzyskali dostępu do internetu. Wiele osób nie ma też po prostu warunków do uczenia się w domach – dzieci dosłownie nie mają, gdzie usiąść.
Z tego względu niektórzy dyrektorzy decydują się na to, aby zawiesić zajęcia. One będą musiały być odrobione w przyszłości. Po wznowieniu nauki w szkołach mogą np. zostać dopisane dodatkowe godziny w planie lekcji, lekcje mogą odbywać się również w systemie sobotnim, a także mogą zostać skrócone ferie czy wakacje. Wszystko po to, aby nadrobić materiał, żeby możliwa była realizacja podstawy programowej.
Miejmy nadzieję, że dość szybko uda się przywrócić wszystkie placówki do działania i obecne trudności nie będą miały dużego wpływu na poziom wiedzy uczniów, a oni spokojnie będą mogli przygotowywać się do egzaminów. Najtrudniej będzie w szkołach zawodowych, bo tutaj nie wystarczy jedynie tablica, żeby przekazywać wiedzę. W sposób szczególny liczy się działanie. Trzeba pracować z wykorzystaniem specjalistycznych urządzeń.
Zaangażował się pan w akcję „Łódzkie Szkoły – Szkołom Potrzebującym”. Od kogo wyszedł impuls do jej organizacji?
Zadzwoniła do mnie znajoma i powiedziała: „Marcin, musimy coś zrobić”. Podczas rozmowy wpadliśmy na pomysł, żeby zorganizować akcję z celowaną, konkretną pomocą dla szkół. Kilka dni później Ministerstwo Edukacji Narodowej nagłośniło akcję Szkoły Szkołom.
W ramach inicjatywy „Łódzkie Szkoły – Szkołom Potrzebującym” zbieramy rzeczy, które są potrzebne dzieciom i młodzieży, aby mogły powrócić do przedszkoli, szkół podstawowych, ponadpodstawowych, zawodowych.
Zakres potrzeb jest zróżnicowany w zależności od etapu i rodzaju kształcenia. Najmłodszym najbardziej przydadzą się pluszaki, trochę starszym podręczniki, książki i gry edukacyjne, a uczniowie ze szkół zawodowych liczą na konkretny sprzęt, na którym będą mogli ćwiczyć swoje umiejętności.
To lekcja empatii w praktyce. Odzew jest duży?
To jest akcja ludzi wielkiego serca. Angażują się w nią dzieci, rodzice i nauczyciele. Doskonale wiedzą, czego by potrzebowali, gdyby to ich spotkało takie nieszczęście jak powódź. Bardzo się cieszę, bo w tę akcję włącza się coraz więcej osób.
Dołączyło do nas również Stowarzyszenie Tęczowi Społecznicy. Można dokonywać wpłat na konto stowarzyszenia, a po zamknięciu zbiórki zgromadzone środki zostaną przeznaczone na zakup najbardziej potrzebnych rzeczy. Już zgłosiły się szkoły zawodowe, które zaoferowały, że przekażą część swojego sprzętu. Kontakt z nami nawiązują m.in. przedstawiciele szkół fryzjerskich, którzy chcą wesprzeć uczących się kolegów po fachu. Akcja trwa do 3 października, a potem w porozumieniu z osobą oddelegowaną ze strony ministerstwa oraz z dolnośląskiego kuratorium będziemy dzielić zgromadzone rzeczy i rozwozić do konkretnych placówek.
Czasami słyszę pytanie, co zrobię, jak się okaże, że zbiórka przekroczy najśmielsze oczekiwania, a rzeczy będzie ogromnie dużo. Odpowiadam im, że to „zmartwienie” przyszłości. Zresztą już odezwało się do mnie kilku przedstawicieli firm, którzy zadeklarowali, że mogą wypożyczyć samochody dostawcze.
Takie „problemy” mogą nawet cieszyć.
Pomocy nigdy nie będzie za mało i nic się nie zmarnuje. Ale warto też pamiętać, że zmieniają się potrzeby. Dzisiaj w wielu miejscach ludzie nie potrzebują już wody pitnej czy pożywienia. Ten pierwszy, podstawowy kryzys został zażegnany.
Mam wrażenie, że społeczeństwo po raz kolejny zdało egzamin z człowieczeństwa. Znowu był zryw, jeśli chodzi o pomoc najbardziej potrzebującym. A politycy? Z jednej strony dzisiejsza opozycja przypomina nieustannie wypowiedź Donalda Tuska, który stwierdził, że „prognozy nie są przesadnie alarmujące”, a rządzący punktują, co powinien w przeszłości zrobić PiS, aby odczuwalne dzisiaj skutki powodzi były mniejsze.
Ja zawsze powtarzam, że jestem nauczycielem w polityce a nie politykiem. Miałem nadzieję, że zjednoczenie Polaków w odpowiedzi na zagrożenie potrwa wiele dłużej niż kilka dni. Na początku faktycznie był spokój, ale nie trzeba było czekać długo, żeby zaczęło się wyszukiwanie winnych i przerzucanie odpowiedzialnością: „my zrobiliśmy to, a wy tamto”. To nie jest nigdy dobra droga.
Sytuacja kryzysowa, jaką bez wątpienia jest powódź, powinna nas nauczyć, że bezpieczeństwo obywateli oraz ochrona środowiska to tematy ponadpolityczne i ponadczasowe. Nie ma tu przestrzeni na gierki polityczne. Powinniśmy patrzeć w przyszłość, wspólnie działać i podejmować decyzje, które sprawią, że skutki kataklizmów będą mniejsze, niż jest to obecnie.
Jarosław Kaczyński mówi o dzisiejszej władzy jako „dyletantach albo amatorach”, Donald Tusk o „szczuciu” przez PiS.
Mnie naprawdę jest wstyd patrzeć na takie potyczki polityków. Ja nie włączam się w ogóle w ten spór. Jest mi głupio, gdy politycy zaczynają się przekrzykiwać i wzajemnie obarczają się winą.
Wyjdźmy z tej sytuacji silniejsi, a nie coraz bardziej podzieleni. Przykre jest to, że są ludzie, którzy najwyraźniej szukają podziałów i kolejnych pretekstów, żeby je budować. Robią to z nadzieją na polityczny zysk, bo zbliżają się wybory prezydenckie, a niektórzy widocznie już zaczęli kampanię, co mam nadzieję zostanie dostrzeżone przez Polaków i negatywnie ocenione. Ważne jest też to, że temu wszystkiemu przyglądają się dzieci…
Przykład idzie z góry.
Dzieci natrafiają na różne przekazy, zwłaszcza w mediach społecznościowych. A nie lada wyzwaniem jest to, aby wytłumaczyć im, dlaczego dorośli ludzie w ten sposób ze sobą rozmawiają.
Czytaj też:
„Pełzająca” dymisja Hennig-Kloski? Ekspert: Nie do zatrzymania przez HołownięCzytaj też:
Chcesz wysłać paczkę dla powodzian? Rzecznik PCK apeluje: „Weź głęboki oddech”