Piotr Barejka, „Wprost”: Jakie nastroje panują dzisiaj w Kłodzku?
Michał Piszko, burmistrz Kłodzka: Wciąż sprzątamy, ale jesteśmy już w końcowej fazie, usunęliśmy około 90 procent śmieci. Pierwsze dni po powodzi były ciężkie, również psychicznie, dzisiaj idzie wszystko do przodu. Mamy pomoc wojska, innych samorządów, ochotniczych straży pożarnych, firm i ludzi z całej Polski. Zastrzyk tej siły był nieoceniony, dlatego optymistycznie patrzymy w przyszłość. Posprzątamy i będziemy się odbudowywać.
Słyszy się jednak dużo o rozgoryczeniu, przede wszystkim wśród przedsiębiorców, którzy mówią, że oczekiwana rządowa pomoc nie nadchodzi.
Sytuacja przedsiębiorców jest rzeczywiście bardzo trudna. Mieliśmy niedawno spotkanie z jednym z ministrów, na którym emocje były duże. Na pewno rozwiązania, które na ten moment zostały przez rząd wdrożone, zawarte są w ustawie, nie wystarczą. Potrzebne są kolejne instrumenty finansowe, które pomogą przedsiębiorcom stanąć na nogi.
Jedyna rzecz, którą mogę zrobić z mojego poziomu, to – po złożeniu wniosku – umorzyć podatek od nieruchomości. Od dwóch tygodni zbieramy też informacje od przedsiębiorców o stratach, jakie ponieśli. Na ten moment na terenie naszego miasta z mikro, małych i średnich przedsiębiorstw mamy 275 podmiotów, których kwota szacunkowa strat opiewa na ponad 112 milionów złotych. Przedsiębiorca, który stracił najwięcej, przedstawił kwotę 7 milionów. To jeden z zakładów motoryzacyjnych.
A straty gminy ile wynoszą?
Twardych strat w infrastrukturze komunalnej mamy na prawie 150 milionów złotych, ale czekam jeszcze na koszt dwóch mostów, kładki i wielu innych rzeczy. Kwota może sięgnąć nawet 200 milionów. A to tylko i wyłącznie infrastruktura komunalna.
Czytaj też:
Walczą ze skażonym mułem i piszą do Tuska. „Tu było bombardowanie. Roboty mam na parę lat”
Mamy 147 uszkodzonych budynków mieszkalnych, do tego 79 domów jednorodzinnych. Ci, którzy zostali zalani, nadal w większości mieszkają u znajomych lub rodzin. W ciągu dnia pracują, sprzątają, zbijają tynki i osuszają. 41 osób nie miało się gdzie podziać, więc zapewniliśmy im zakwaterowanie w jednym z hoteli na terenie Kłodzka i jeden ciepły posiłek dziennie. Łącznie powódź uszkodziła około 1200 budynków. Cały czas to liczymy, ale wiadomo, że trzeba się przygotować na ogromne wydatki.
Jakie środki już udało się pozyskać?
Potężny zastrzyk mieliśmy od innych samorządów, między innymi od Warszawy, która przyznała nam pięć milionów złotych, oraz Wrocławia, od którego dostaliśmy kolejne pół miliona. Być może jeszcze w tym tygodniu będziemy wprowadzać te środki do budżetu. Czekamy wciąż na pieniądze z rezerwy celowej budżetu państwa.
24 września złożyliśmy wniosek na ponad 29 milionów złotych, w zeszłym tygodniu uzupełnialiśmy informacje, których ministerstwo potrzebowało do uzasadnienia wniosku. Możliwe, że środki dostaniemy jeszcze dzisiaj, ewentualnie jutro. Albo będzie to cała kwota z góry, z której potem się rozliczymy, albo pierwsza transza w wysokości 5 lub 10 milionów złotych. Wiem, że Lądek-Zdrój i Stronie Śląskie, najbardziej zniszczone miejscowości, dostały już pełne kwoty. Ale tam jest prawdziwy Armagedon. Ja się nie będę wychylał i krzyczał, bo zostałem – jako gmina – po prostu mniej poszkodowany.
Jak pan ocenia współpracę samorządu z rządem?
Na ten moment pozytywnie. Premier u nas był, sam widział skalę zniszczeń, z jaką się zmagamy. Jestem również w kontakcie bezpośrednio z panem ministrem Janem Grabcem, z pracownikami MSWiA i ministrem Tomaszem Siemoniakiem.
Ale minister Marcin Kierwiński, rządowy pełnomocnik do spraw odbudowy po powodzi, odwiedził niedawno Kłodzko, a pan o wizycie nawet nie wiedział.
O tej wizycie rzeczywiście nie widziałem, mimo że pan minister był w ośrodku sportu i rekreacji, który podlega pod gminę. Wiem, bo widziałem zdjęcia, że był też na ulicy Matejki i Chełmońskiego. Ale niewątpliwie pan minister będzie wizytował nasze tereny jeszcze nie raz, będziemy mieli okazję się spotkać. Nie czuję się w żaden sposób pominięty, bo wiem, że ma napięty harmonogram.
Mam świadomość, że w tym trudnym czasie, gdy taka powierzchnia kraju została poszkodowana, nie znajdzie się czasu na to, żeby porozmawiać ze wszystkimi. Nie mam żadnych pretensji do pana ministra. Oczywiście jestem do dyspozycji, jeżeli zajdzie taka potrzeba, to stawię się tam, gdzie będzie chciał się spotkać.
Czytaj też:
Dramatyczny apel przedsiębiorcy z Nysy. „Panie premierze, zostało mi ostatnie tysiąc złotych”
Mówił pan o mobilizacji, ale o sytuacji powodzian mówi się coraz mniej, zbiórki nie rosną już tak, jak dwa tygodnie temu. Obawia się pan, że wkrótce o powodzianach zapomni społeczeństwo, a potem rząd?
Pierwsze dwa tygodnie to był niesamowity wystrzał pomocy, teraz zaczynamy obserwować, że zainteresowanie spada. Cały czas dociera do nas pomoc, ale skala jest drastycznie mniejsza. Dlatego bardzo ważny jest udział mediów, żeby temat powodzi przez najbliższe kilka miesięcy nie schodził z nagłówków, nie został zapominamy. Cały czas mamy braki – na przykład jeśli chodzi o osuszacze i nagrzewnice. Mam wciąż kolejkę na 80 osób do osuszaczy.
Zatem co dalej?
Następny etap to odbudowa. Potrzeba bardzo dużych zasobów i boję się takiej sytuacji, że oferty będą składały podmioty z całej Polski, ja będę miał kosztorys na odbudowę ulicy w kwocie 5 milionów złotych, a oferty mogą być o wiele wyższe. To jeszcze trzeba będzie omówić ze stroną rządową.
Musimy znać odpowiedź na pytanie, czy strona rządowa pokryje te dodatkowe kwoty, które będą wynikały z procedur przetargowych. Na pewno takie sytuacje będą się zdarzały i jest ryzyko, że koszty odbudowy mogą być jeszcze większe.
Odnośnie przyszłości. Jakich działań, które mogłyby pomóc zapobiec podobnej tragedii, pan oczekuje? Od czego zacząć?
Przede wszystkim powrót do koncepcji z 2019 roku i budowa suchych zbiorników retencyjnych w Kotlinie Kłodzkiej. To jest absolutny priorytet, trzeba się tym natychmiast zająć, przeprowadzić procedury i jak najszybciej rozpocząć budowę. Miało być trzynaście zbiorników, ale wybudowano zaledwie cztery.
Dlaczego?
Protesty społeczne i działania polityków ze wszystkich stron sprawiły, że ówczesny minister Marek Gróbarczyk i szef Wód Polskich wycofali się z tego przedsięwzięcia, mimo że pieniądze na inwestycję były zagwarantowane z Banku Światowego. To jeszcze historię z 2010 roku trzeba odgrzebać, gdy umowę na budowę tych zbiorników podpisywał rząd PO-PSL.
Podczas tej powodzi zbiorniki pokazały, jak skutecznym są rozwiązaniem. Gdybyśmy nie mieli zbiorników po zachodniej stronie, to miałbym dwa metry wody więcej. Wtedy byśmy rozmawiali o takiej skali tragedii, która w głowie się nie mieści. My musimy się bronić przed wodą opadową, która spływa z gór. Gdyby powstały wszystkie zbiorniki, które były w planach, to być może Kłodzko w ogóle by nie ucierpiało albo byłyby podtopione ulice przy samej rzece do wysokości metra.
Czyli po pierwsze zbiorniki, a po drugie?
Po drugie trzeba zastanowić się nad terenami, na które rzeka mogłaby wylewać. Niemcy mieli w Kłodzku zaprojektowany polder zalewowy, na którym działało drewniane targowisko. Osiedle wybudowano tam dopiero w latach 60., podobnie ośrodek sportu i rekreacji, który teraz został w 95 procentach zniszczony. Koszty odbudowy szacujemy na 30 milionów. To są niestety w dużej mierze błędy z przeszłości, których dzisiaj nie da się naprawić.
Trzecia sprawa to mała retencja wód powierzchniowych. Na całym masywie Śnieżnika trwał w ostatnich latach intensywny pobór drewna, zbocza są ogołocone, woda nie ma gdzie się zatrzymać. Trzeba przemyśleć z Lasami Państwowym, czy może wycinka może zostać zmniejszona? Albo zredukowana do zera?
Również stan przerwanej tamy w Stroniu Śląskim budzi wątpliwości. Wierzy pan w to, że winni zaniedbań, które mogły mieć miejsce, zostaną ukarani?
Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie narażenia na szkodę wielkich rozmiarów i na utratę życia. Na wale przy tamie prowadzone były prace ziemne, kopano rów od strony zbiornika. Wody Polskie twierdzą, że wszystko było robione zgodnie ze sztuką, ale to już niech prokurator oceni. W 1997 roku było tam tyle samo wody, a nawet więcej, i tama wytrzymała.