Magdalena Frindt, „Wprost”: Kongres PiS miał odbyć się pod koniec września, ale został przełożony. Oficjalny powód? Powódź w południowo-zachodniej części Polski. Mówi się jednak o tym, że przyczyną był również brak porozumienia ws. zasad, na których miałoby dojść do połączenia Prawa i Sprawiedliwości z Suwerenną Polską.
Dr Jan Maria Jackowski, analityk polityczny, były parlamentarzysta: Na tę sprawę trzeba patrzeć wieloaspektowo. Z punktu widzenia wyborców obozu Zjednoczonej Prawicy połączenie PiS z Suwerenną Polską jest oczekiwane, bo byłoby wyraźnym sygnałem, że tworzy się jedność organizacyjna. Co więcej, taki ruch mógłby skutkować delikatnym zwiększeniem poparcia dla obozu, który się jednoczy, a nie dzieli.
Natomiast ze względu na problematykę wewnętrzną, czyli ambicje, interesy oraz oczekiwania różnych frakcji w PiS-ie, jak również w Suwerennej Polsce, możliwe połączenie partii wywołuje dużo emocji.
Co może być kością niezgody? Wokół jakich punktów może trwać tzw. przeciąganie liny?
Dla części polityków Prawa i Sprawiedliwości połączenie z Suwerenną Polską to branie na pokład cudzych problemów, m.in. dotyczących rozliczania funkcjonowania Funduszu Sprawiedliwości czy postępowań prokuratorskich, które są prowadzone w stosunku do polityków partii Zbigniewa Ziobry. Działacze PiS przekonują, że wartość dodana fuzji obu partii – w postaci ewentualnego skoku poparcia – jest mocno dyskusyjna.
Michał Dworczyk niedawno otwarcie skrytykował scenariusz połączenia partii, a Mariusz Kałużny ripostował, że europosłowi „nie sprzyjają brukselskie salony”.
Politycy Suwerennej Polski też mają obawy. PiS jest doświadczony w połykaniu przystawek, a więc istnieje prawdopodobieństwo, że zacznie minimalizować znaczenie polityków, którzy wywodzą się z mniejszego podmiotu.
W tle jest jeszcze kampania prezydencka i kwestia wyłonienia kandydata, który będzie miał realne szanse na walkę o zwycięstwo. Na tym polu pojawiają się problemy. Politycy Suwerennej Polski już dzisiaj zapowiadają, że gdyby w wyborach miał wystartować Mateusz Morawiecki, to nie widzą możliwości udzielenia mu poparcia.
Poszukiwania kandydata wciąż trwają, a nieoficjalna lista nazwisk jest dość długa. Znajdują się na niej m.in. Mariusz Błaszczak, Tobiasz Bocheński i Karol Nawrocki.
Suma elektoratów PiS, Konfederacji, części PSL i innych mniejszych środowisk centrowych i prawicowych jest porównywalna do siły koalicji 15 października. Moim zdaniem prawica mogłaby wygrać wybory prezydenckie, ale jest jeden problem – całe środowisko musiałoby wystawić jednego kandydata.
Dzisiaj nie ma informacji o tym, że trwają rozmowy na ten temat. Co więcej, Konfederacja już oficjalnie podała, że to Sławomir Mentzen wystartuje w wyborach prezydenckich. PiS wystawi więc swojego kandydata, mogą pojawić się również osoby reprezentujące mniejsze środowiska z prawej strony sceny politycznej. Takie rozdrobnienie może doprowadzić do sytuacji, że nie dojdzie nawet do drugiej tury, a polityk obozu 15 października wygra w pierwszej, bo – mimo różnych deklaracji, które padają dzisiaj – KO porozumie się w sprawie wspólnego kandydata z Lewicą i Trzecią Drogą.
A jeśli nawet doszłoby do drugiej tury, to brak uzgodnień przedwyborczych może się zemścić na Prawie i Sprawiedliwości, bo wystarczy, że przedstawiciel Konfederacji, zakładając, że nie dostałby się do drugiej tury, nie wskaże wyborcom, na kogo powinni głosować, nie „przekaże” swoich głosów, a one w konsekwencji podzielą się między kandydatów PiS i ekipy rządzącej.
Spekuluje się, że kandydat PiS na prezydenta zostanie ogłoszony 11 listopada. Jeżeli te informacje się potwierdzą, doszłoby do powtórki zabiegu sprzed lat, kiedy to został ogłoszony start Andrzeja Dudy w wyborach. Polityczny niuans?
Ogłoszenie kandydata w takich okolicznościach miałoby znaczenie jedynie symboliczne. W żaden sposób nie przełożyłby się na samą kampanię.
Moim zdaniem na niekorzyść PiS-u działa to, że dyskusja o kandydatach na kandydata w wyborach prezydenckich strasznie się przeciąga. Uważam, że to jest kontrproduktywne. Partia powinna po cichu w swoim sztabie rozważyć wszystkie za i przeciw, przeprowadzić konsultacje w różnych gremiach i przedstawić opinii publicznej decyzję w najmniej spodziewanym momencie.
Skoro mówiliśmy o możliwym połączeniu PiS-u z Suwerenną Polską, nie sposób nie wspomnieć o Zbigniewie Ziobrze, który został wezwany przed komisję śledczą ds. Pegasusa. Termin przesłuchania został wyznaczony na przyszły tydzień. Z jednej strony słyszymy, że jest to spektakl polityczny, z drugiej, że muszą zostać wyjaśnione konkretne sprawy, a Zbigniew Ziobro powinien wyjaśniać decyzje, które podejmował, kiedy pełnił ważne państwowe stanowiska.
Trudno prognozować, co się wydarzy. Ale biorąc pod uwagę strategię polityczną, jeżeli Zbigniew Ziobro będzie chciał wykazać konsekwencję, to nie stawi się na przesłuchaniu przed komisją. Będzie powoływał się na orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, z którego wynika, że zakres działania komisji śledczej jest niezgodny z konstytucją. I nie byłby pierwszą osobą związaną z dawnym obozem władzy, która wyjaśniałaby w ten sposób swoją nieobecność.
Wracając do kongresu PiS. Mają na nim zapaść decyzje nie tylko związane z połączeniem z Suwerenną Polską, ale także dotyczące struktury Prawa i Sprawiedliwości. Wieloletni działacze, tacy jak wiceprezesi partii, mieliby trafić do nowego gremium, a w zarządzie mieliby pojawić się młodsi politycy. Na co strategicznie są obliczone tego typu zmiany?
Giuseppe Tomasi di Lampedusa w słynnej powieści „Lampart” w usta jednego z bohaterów włożył takie powiedzenie: trzeba bardzo wiele zmienić, żeby wszystko zostało po staremu. Taki był przekaz, który wówczas odnosił się do przemian na Sycylii i integracji włoskiego państwa.
Dokładnie o to samo chodzi w kontekście ewentualnych zmian w PiS-ie. To jest tzw. mądrość etapu, a jej celem jest zaktualizowanie zakresu wpływów poszczególnych frakcji i jednocześnie zagwarantowanie Jarosławowi Kaczyńskiemu, że nadal będzie niepodważalnym liderem tego środowiska. Nieważne, jak będą się nazywać nowe gremia, to są sprawy wtórne, czysto techniczne.
Jarosław Kaczyński jeszcze nie tak dawno podkreślał, że nie zamierza ubiegać się o funkcję prezesa PiS na kolejną kadencję, ale później zmienił zdanie. Jak wyjaśniał, jego obóz polityczny potrzebuje jedności, zdecydowanego przywództwa i szybkiego przejścia do ofensywy.
Jarosław Kaczyński absolutnie nie zdecyduje się na żadną polityczną emeryturę i będzie chciał dożywotnio zarządzać Prawem i Sprawiedliwością. Na temat pomysłu na siebie i politycznego planu wypowiedział się kilkadziesiąt lat temu w rozmowie z Teresą Torańską. Stwierdził, że chce być „emerytowanym zbawcą narodu”.
Kaczyński wciąż chce zarządzać partią, chce być liderem i mieć wpływ na podejmowane decyzje. On przez ostatnie 30 lat kieruje się tym credo, a w konsekwencji uzależnione od takiego założenia jest też jego środowisko polityczne.
Czytaj też:
Andrzej Duda pozwany. Doradca prezydenta: Sąd wpadł w pułapkę. To jest absurdalneCzytaj też:
Minister Kierwiński zapomniał o burmistrzu Kłodzka? „Wiem, że ma napięty harmonogram”