Piotr Barejka, „Wprost”: Lepiej razem czy osobno?
Marcelina Zawisza, posłanka partii Razem: Pytanie, razem z kim i w jakiej sprawie. My powstaliśmy po to, żeby być głosem pracowników, pacjentów, żeby stać po stronie kobiet, które przez ostatnie lata protestowały na ulicach, domagając się liberalizacji prawa do aborcji. Chcemy być razem z ludźmi, to jest nasza podstawowa zasada.
Niektórzy politycy obozu rządzącego, również z Lewicy, stawiają teraz w jednym rzędzie partię Razem, PiS i Konfederację. Dopuszcza pani możliwość współpracy z tymi ugrupowaniami?
Nie. Mam wrażenie, że osoby, które w ten sposób się wypowiadają, mają problem ze zrozumieniem definicji demokracji. Ponieważ demokracja nie jest wtedy, kiedy wszyscy są z Platformą Obywatelską, tylko wtedy, kiedy każda partia może postępować zgodnie z własnymi wartościami, podejmować decyzje oparte o te wartości.
W polskiej polityce bardzo często nie chodzi o wartości, tylko o stołki, dopchanie się do tego, żeby nakarmić własną partię. Nie są standardem politycy, którzy kierują się wartościami. Dla wszystkich pewnie byłoby zrozumiałe, gdybyśmy wskoczyli na stanowiska, wsiedli do ministerialnych limuzyn. Ale my tego nie chcemy, jeśli nie będziemy mieć realnego wpływu na to, co przy ministerialnym biurku będzie powstawać. Co z tego, jeśli ktoś kieruje ministerstwem, gdy na to ministerstwo nie ma sensownego budżetu?
Czytaj też:
Związki partnerskie dzielą rząd. „To gra partyjna. Przestrzeni do większych ustępstw nie ma”
Nie weszliśmy do rządu, ponieważ nie udało się do umowy kolacyjnej wpisać rzeczy, które były dla nas kluczowe – środków na ochronę zdrowia, środków na budownictwo społeczne, na naukę, badania i rozwój. Myślę, że minister Dariusz Wieczorek teraz bardzo tego żałuje, ale to on był jedną z osób, które zabiegały o to, żeby w umowie koalicyjnej nie było żadnych konkretów jeśli chodzi o liczbowe propozycje, do czego w kwestii nauki ten rząd powinien w ciągu czterech lat dojść.
Rok temu politycy Lewicy wspólnie świętowali sukces, Włodzimierz Czarzasty cieszył się, że po 18 latach lewica wraca do rządu. Nadzieje były duże. Ma pani poczucie straconej szansy?
Mam ogromne poczucie straconej szansy. Kiedy trwały negocjacje, kiedy rozmawialiśmy, jaki ten rząd ma być, czym ma się zajmować, chciałam, żeby to był rząd propaństwowy i ambitny. Niestety umowa koalicyjna okazała się dokumentem, który jest bardzo miałki. My już wtedy nie mieliśmy zbyt dużych oczekiwań. Wiedzieliśmy, że w wielu kwestiach nie będzie zgody pomiędzy partiami.
Oczywiście za wszystkie osoby, które w tym rządzie naprawdę próbują pracować na rzecz zmian dla pracowników czy pacjentów, nadal trzymam kciuki. Wydaje mi się jednak, że ta szansa została zmarnowana. To jest bardzo smutne, ale to był rok rozczarowań.
Jednak politycy Lewicy przez cały ten rok w rządzie byli.
Rozumiałam to rok temu, gdy zdecydowali się wejść do rządu. Wybraliśmy wtedy różne ścieżki. My nie chcieliśmy wskakiwać na stanowiska po to, żeby poobsadzać swoimi ludźmi spółki i spółeczki. Kluczowa była umowa koalicyjna. Ale bardzo doceniałam i szanowałam to, że mamy różne podejścia. Nie oceniałam tego negatywnie, wręcz przeciwnie – miałam wrażenie, że możemy się wzajemnie napędzać. To znaczy myślałam, że my będziemy ugrupowaniem, które będzie mobilizować rząd do robienia pewnych rzeczy, co ułatwi działanie naszym rządowym koleżankom i kolegom. Ale widzimy po roku, że to nie działa.
Czytaj też:
„Seksistowski i chamski sposób wypowiedzi”. Żukowska o PSL: Może Kosiniak-Kamysz ma bóle fantomowe
Włodzimierz Czarzasty za każdym razem wychodzi i mówi, że dla niego koalicja jest najważniejsza i nie będzie stawiał niczego na ostrzu noża dla kwestii programowych. Sprawczość takiego podejścia jest naprawdę ograniczona, dlatego rzeczy, które są ważne dla lewicy, nie są realizowane, nie przechodzą lub nawet usuwa się je przy pomocy Senatu.
Na przykład?
Tak było z ustawą o sygnalistach, tak było w sprawie ustawy o poszerzeniu kompetencji inspektorów pracy. Wciąż czekamy na ustawę o asystencji osobistej, która jest wpisana w umowę koalicyjną, ale wiemy, że blokuje ją Ministerstwo Finansów, bo to będzie droga rzecz. Budżet, który został zaprezentowany, nie spełnia naprawdę podstawowych założeń, ponieważ przez cztery lata – kiedy byliśmy w opozycji – mówiliśmy o tym, że trzeba zwiększać nakłady na ochronę zdrowia. I trzeba to zrobić w miarę w szybko, bo mamy prawie najniższe nakłady na ochronę zdrowia w Europie
Sytuacja, w której nowy rząd przejmuje władzę, a jego sukcesem jest to, że realizuje PiS-owską ustawę o minimalnych nakładach na ochronę zdrowia… To brzmi jak żart. Oddziały są zamykane, zawieszane, nie są realizowane programy lekowe, pacjentom przesuwa się operacje, zabiegi, wydłuża się czas oczekiwania. Do tego słyszymy o reformie, która ma ograniczyć funkcjonowanie ochrony zdrowia. To jest sytuacja, z którą absolutnie nie możemy się zgodzić.
Czytaj też:
PiS-owska fobia i stołki. Wyborcy Lewicy nie mają się z czego cieszyć. I tylko Matysiak żal
Mówimy o pracownikach budżetówki. Oczywiście doceniamy to, że w 2024 roku dostali podwyżki, ale to była jednorazowa podwyżka przy tak galopującej inflacji. Podwyżka miała sprawić, żeby ci, na których tak naprawdę opiera się polskie państwo, nie ubożeli. A teraz rząd proponuje im ledwie wyrównania inflacyjne, czyli – jak rozumiem – według rządu nauczyciele już zarabiają wystarczająco dużo? My się z tym radykalnie nie zgadzamy. Musimy osiągnąć sensowny poziom wynagrodzeń w budżetówce. Godne wynagrodzenia to kwestia praw pracowniczych, która jest w czwartym punkcie umowy koalicyjnej.
W takim razie Lewica powinna całkowicie wyjść z rządu?
Moim zdaniem tak. Wielokrotnie mówiliśmy, że jeżeli ma być możliwość wpływania na ten rząd, to lewica w rządzie musi być bardziej odważna, ale tej odwagi brakuje.
Partia Razem zakłada w Sejmie własne koło. I co dalej? Z kim będziecie współpracować?
Będziemy opozycją konstruktywną, która będzie popierać to, co jest godne poparcia, ale też krytykować inercję i bezczynność w wielu obszarach. Do tej pory jedynymi partiami opozycyjnymi była w Polsce skrajna prawica, czyli PiS i Konfederacja. Teraz pojawia się prodemokratyczna opozycja, która zajmie się krytyką rządu z tej perspektywy. Kiedy wszyscy mówią o neosędziach, my pytamy o to, co przez ostatni rok rząd zrobił, żeby usprawnić system sądownictwa. Tak, żeby ludziom było łatwiej. Ustawiamy się po stronie opozycyjnej, ale to nie znaczy, że będziemy krytykować wszystko.
Myślę, że przez najbliższe tygodnie, dopóki emocje nie opadną, może być ciężej, ale będziemy naprawdę merytoryczną opozycją, będziemy szukać prób porozumienia. Przez poprzednie lata w opozycji działaliśmy dokładnie tak samo. Rozmawialiśmy z każdym, kto chciał z nami rozmawiać. Najważniejsze jest to, żeby stać po stronie ludzi, próbować rozwiązywać ich problemy, mobilizować rząd, żeby tymi problemami się zajął. Gdyby w opozycji był tylko PiS i Konfederacja, to wiele tych tematów, jak prawa pracowników, pacjentów, kobiet czy nakłady na ochronę zdrowia, nie byłoby podnoszonych.
Posłanka Paulina Matysiak również będzie w kole?
Oczywiście, że będzie, ponieważ jest członkinią partii Razem, mimo tego że zawieszoną. Wolą kongresu wszyscy parlamentarzyści partii Razem mają obowiązek powołać koło.
Jak ocenia pani jej współpracę z PiS-em?
Bardzo doceniam to, jak posłanka Matysiak zabiega o realizację projektów infrastrukturalnych. Fortunniej byłoby, gdyby to nie był ruch powołanych przez dwóch różnych polityków, z dwóch różnych formacji, tylko gdyby byli tam przedstawiciele kilku formacji. Myślę, że wtedy przekaz byłby bardziej zrozumiały. Ale to nie zmienia faktu, że posłanka Matysiak po prostu szuka różnych ścieżek przełamywania duopolu, który mamy obecnie, zabiega o realizację projektów, które są krytycznie ważne. To nie tylko kwestia CPK, ale również atomu. Można oceniać to różnie, ale nie można uznać, że podstawy tych działań są niesłuszne.
Czytaj też:
Zamieszanie wokół Pauliny Matysiak. „Ja się nigdzie nie wybieram, o czym oni doskonale wiedzą”
Do rozłamu doszło nie tylko w klubie Lewicy, ale też w samej partii Razem, gdy jeszcze przed kongresem odeszło pięć polityczek, wśród nich Magdalena Biejat. Mówiła pani wówczas, że to sytuacja „przykra i niezrozumiała”. Jakie nastroje panują w partii po ich odejściu?
Rozmawialiśmy o tym w kuluarach na kongresie, czuć było duże rozgoryczenie. Szczególnie wśród osób, które pracowały na poszczególne parlamentarzystki, ale one nawet się nie pożegnały z partią. Byłoby dużo lepiej, gdyby przyszły, wytłumaczyły swoje działanie, mogły nawet pożegnać się na kongresie. Pracowaliśmy razem wiele lat, o wielu z nich mamy bardzo dużo dobrego do powiedzenia, dlatego to tym bardziej niezrozumiała dla mnie decyzja. Znaleźliśmy się w trudnej sytuacji, również tak po ludzku. Mimo wszystko mam nadzieję, że osiągną one swój cel.
Pojawiają się już przewidywania, że przed kolejnymi wyborami partia Razem i tak wróci na listy Lewicy, bo inaczej nie przekroczy progu wyborczego.
Wróżką nie jestem, trzy lata to bardzo dużo czasu. Myślę, że za dwa i pół roku będziemy znać odpowiedź na to pytanie. Niczego nie wykluczam, bo głupie jest wykluczanie czegokolwiek w polskiej polityce w perspektywie trzech lat. Jedyne, co wykluczyć mogę, to poparcie budżetu na przyszły rok, jeżeli nie zostaną wprowadzone przygotowane przez nas poprawki.
Czytaj też:
Drugi sukces lewicy w rządzie Tuska. A jednak nie wszyscy są zachwyceni