Trump wystawi Ukrainę na pożarcie Rosji? W tle tumult podszeptów Vance'a. „To nie będzie układ korzystny”

Trump wystawi Ukrainę na pożarcie Rosji? W tle tumult podszeptów Vance'a. „To nie będzie układ korzystny”

Dodano: 
Wieczór wyborczy Donalda Trumpa
Wieczór wyborczy Donalda Trumpa Źródło: PAP/EPA / Cristobal Herrera-Ulashkevich
– Demokraci zapowiadali, że będą niebieską ścianą, o którą rozbiją się republikanie, a koniec końców po demokratach przejechał czerwony walec – mówi dr Renata Nowaczewska, komentując wynik wyborów prezydenckich w USA. Amerykanistka z Uniwersytetu Szczecińskiego w cyklu „Wprost z rana” apeluje: „Europe, wake up” i ocenia, w jaki sposób Donald Trump będzie działał w sprawie Ukrainy.

Magdalena Frindt, „Wprost”: Donald Trump znokautował Kamalę Harris?

dr Renata Nowaczewska, amerykanistka z Uniwersytetu Szczecińskiego: Różnica w wynikach Donalda Trumpa i republikanów a Kamali Harris i demokratów jest ogromna. Warto je zestawić z rezultatami z 2020 r., kiedy Joe Biden wygrał w kluczowych stanach, osiągając przewagę nad Trumpem rzędu 13-20 tys. głosów.

Teraz Trump nie tylko zniwelował różnicę, ale zyskał pokaźne grono nowych wyborców. Mówimy tutaj o przepaści rzędu 100 do nawet 200 tys. głosów na korzyść Trumpa np. w stanie Północna Karolina czy Pensylwania. Zauważalna jest też kolosalna różnica w wynikach ze stanów, których mieszkańcy w poprzednich wyborach prezydenckich głosowali na demokratów – Michigan, Wisconsin czy Georgii. To rodzaj nokautu.

Ale te wybory to nie tylko osobisty sukces Trumpa.

Demokraci zapowiadali, że będą niebieską ścianą, o którą rozbiją się republikanie, a koniec końców po demokratach przejechał czerwony walec.

Bardzo prawdopodobne jest, że po raz pierwszy od dawna jedna partia zdobędzie władzę, zarówno w obu izbach Kongresu USA jak i w Białym Domu. To daje pełnię władzy republikanom – przynajmniej na dwa lata, kiedy odbędą się tzw. wybory połówkowe.

Co wpływa na niedoszacowanie Trumpa? Z publikowanych sondaży wynikało, że między kandydatami toczy się zacięta walka do samego końca.

Kilka sondażowni przyznało, że decydowały się na pewien zabieg, swego rodzaju manipulowanie grupami wyborców. Polegał on na tym, że w okręgach, w których więcej osób głosowało na republikanów, brano pod uwagę mniejszą grupę reprezentatywną niż w innych miejscach. Przez to wyniki się wyrównywały.

Ale w grę wchodzą jeszcze inne czynniki. Część respondentów po prostu nie chce przyznawać się do tego, że głosuje na Donalda Trumpa. Nie można także zapominać, że na ostatniej prostej kampanii gra toczy się nie o twarde elektoraty demokratów lub republikanów, a o niezdecydowanych. W weekend poprzedzający wybory 11 proc. respondentów w badaniach opinii publicznej deklarowało, że nie wie, na kogo zagłosuje.

Niezdecydowani pomogli przechylić szalę zwycięstwa na stronę Trumpa. Kto jeszcze dał mu wygraną?

Donald Trump startował w wyborach prezydenckich trzy razy. Dwukrotnie wygrał z kobietami – z Hilary Clinton w 2016 r. i teraz z Kamalą Harris. Jeżeli przyjrzymy się ostatnim trzem cyklom wyborczym, to na tle Trumpa najlepiej wypadał Joe Biden. I wcale nie dlatego, że był najlepszym kandydatem. Powód był prozaiczny: Biden to mężczyzna.

To wciąż ma realne znaczenie?

U wielu wyborców pokutuje przeświadczenie, że kobieta nie sprawdzi się w roli prezydenta. Tej grupie nie przeszkadza, że Trump został skazany, że jest określany jako rasista, mizogin, ksenofob czy szowinista. Co więcej, część z nich mogła być nawet poglądowo blisko z Harris, ale zdecydował aspekt biologiczny i stereotypy, które są przypisywane do płci.

W jakich grupach zyskał Trump, gdzie stracili demokraci?

Największe straty demokraci ponieśli wśród Latynosów. Ta grupa poparła Clinton z przewagą ok. 30 pkt. proc., w przypadku Bidena były to 23 pkt. proc. Obecnie Donald Trump nie tylko nadrobił stratę, ale ma wśród Latynosów przewagę ok. 10 pkt. proc. W grę wchodzi rodzaj machoizmu, który jest popularny wśród wyborców latynoskich. To sposób myślenia, który zakłada, że władza nie jest dla kobiety i wiąże się z kultem silnego mężczyzny, a taki roztacza wokół siebie Donald Trump.

To kuriozalne, ale do wyborców latynoskich, którzy stanowią ok. 12 proc. elektoratu, przemawiała obietnica Donalda Trumpa o masowych deportacjach nielegalnych imigrantów. To, że Latynosi przybyli przed laty do USA i zalegalizowali swój pobyt, wcale nie oznacza, że opowiadają się za otwartą granicą.

Co więcej, ta grupa nie mogła zrozumieć i pogodzić się z tym, że demokraci z administracji Joe Bidena tak wiele dali nielegalnym migrantom, łącznie z różnymi programami społecznymi, a oni swego czasu musieli sami walczyć o to, aby poprawiać standard życia.

Zadziałał też strach przed falą migrantów, który podsycał Donald Trump, a nie bez wpływu pozostały alarmistyczne wypowiedzi o rzekomo nadchodzącej rewolucji tożsamościowej. Latynosi to w dużej mierze czynni katolicy o tradycyjnych poglądach, a Donald Trump w czasie kampanii wielokrotnie sugerował, że za kadencji Harris dojdzie do całkowitego rozpasania.

Gra toczyła się też o głosy czarnoskórej społeczności.

Były sondaże, które wskazywały na to, że czarnoskórzy mężczyźni tłumnie wesprą Trumpa. Ale tutaj ogromną rolę należy przypisać Barackowi Obamie, który zwrócił się bezpośrednio do tej grupy i zapytał, jak jej członkowie mogą nie wesprzeć czarnoskórej kobiety w głosowaniu, tylko kogoś innego. Koniec końców prognozy się nie sprawdziły, bo na demokratów zagłosowało ok. 85 proc. czarnych kobiet i 58 proc. czarnych mężczyzn.

A młodzi?

Trzeba zwrócić uwagę na tzw. pokolenie Z, a konkretnie młodych mężczyzn, którzy niedawno uzyskali prawo do głosowania i mają teraz 18-19 lat. Oni są konserwatywni, skręcają mocno w prawą stronę. Do nich przemawiały głównie treści, które były propagowane w mediach społecznościowych, na portalu X (dawnym Twitterze). Ta grupa demograficzna jest zapatrzona w sukces Elona Muska, który jest dla nich przykładem idei „self made man”, a co za tym idzie, bezkompromisowo przyjmują wszystkie hasła głoszone na jego platformie, nawet te dezinformujące.

Jednym z przykładów może być fake news, który rezonował w sieci, a wynikało z niego, że Kamala Harris powoła wszystkich mężczyzn do wojska i wyśle na wojnę. Ale nawet gdyby chciała, nie mogłaby tego zrobić, bo nie ma powszechnej służby wojskowej w USA, a poza tym, na którą wojnę miałaby ich wysłać? Tego już nie dociekali.

Młodzi mężczyźni to kolejna grupa wyborców, której spora część uważa, że kobiety im coś odbierają, jeżeli obejmują wysokie stanowiska. Oni nie winią siebie za miejsce, w którym się znajdują, tylko przerzucają winę na kobiety, które – w ich ocenie – uzurpują sobie nie wiadomo jakie prawa. Nie wnikają w to, że kobiety statystycznie mają wyższe wykształcenie niż mężczyźni i że walczą o swoją pozycję kompetencjami.

A skoro Kamala Harris traciła w oczach pewnych grup wyborców tylko dlatego, że była kobietą, to rodzi się pytanie, czy gdyby Joe Biden startował, wynik wyborów mógłby być inny?

Wielkim błędem Joe Bidena było to, że chciał ubiegać się o prezydenturę po raz drugi. Eksperci wskazują, że gdyby była szansa na przeprowadzenie realnych prawyborów w Partii Demokratycznej, mógłby zostać wysunięty inny kandydat albo Harris miałaby więcej czasu, żeby podzielić się swoją wizją Ameryki. Sama też popełniła błąd, bo nie odcięła się wyraźnie od swojego zwierzchnika.

Joe Biden faktycznie mógłby osiągnąć lepszy wynik wyborczy wśród określonych grup, ale absolutnie nie zakładam, że wygrałby wybory prezydenckie.

Trzeba też pamiętać, że widać korelację między wykształceniem wyborców a tym, kogo wybierają. Z badań wynika, że grupy słabiej wykształcone wspierają republikanów. Dla wielu wyborców Trump jawi się jako człowiek ludu pracującego. Przyjmują nagłaśniane slogany, ale nie pogłębiają swojej wiedzy.

Są przypadki, w których hasło „Make America Great Again” wystarcza?

Podam przykład. Część wyborców, która postawiła na Trumpa, zapatrzyła się w postulat braku podatku od napiwków. Wiele ludzi pracuje w usługach, a w tym sektorze gospodarki ten rodzaj dodatkowego wynagrodzenia jest ważny. Ale jednocześnie ta grupa nie zainteresowała się tym, że Trump proponuje mechanizmy, które będą pozwalały pracodawcom położyć łapę na części tych nieopodatkowanych napiwków i że opowiada się za ograniczaniem praw pracowniczych. Oni tego nie dostrzegają.

Donald Trump zapowiadał, że doprowadzi do zakończenia wojny w Ukrainie w ciągu zaledwie 24 godzin. Pojawiają się skrajne opinie na temat tego, co kryje się za tymi słowami. Jedne zakładają, że Trump wyznaczy Putinowi czas na zakończenie konfliktu, a jeśli do tego nie dojdzie, zdejmie jakiekolwiek ograniczenia z Ukrainy, jeżeli chodzi o atakowanie celów w Rosji. Inni komentatorzy nie wykluczają, że Trump niejako odda Putinowi Ukrainę na tacy, wstrzymując wsparcie.

Gdyby miał o tym decydować J.D. Vance, który obejmie stanowisko wiceprezydenta, wystawiłby Ukrainę na pożarcie Rosji. Na to wskazują elementy planu zakończenia wojny, który niedawno przedstawił. Donald Trump jest politykiem transakcyjnym i nie chce mieć plamy na wizerunku, a przegrana Ukrainy byłaby wielką porażką Zachodu. Nie sądzę, żeby chciał od razu wstrzymać pomoc płynącą do Kijowa.

Kluczowe znaczenie dla dalszego wspierania Ukrainy będą miały jednak decyzje Izby Reprezentantów. Tak jak wspominałam, kongresmeni mają dwa lata na to, żeby wykazać się przed swoimi wyborcami.

I jeżeli obywatele będą niechętni dalszemu wysyłaniu pieniędzy do Kijowa, bo uznają, że są one potrzebne na miejscu, co już się zresztą dzieje, jeżeli nastroje antyukraińskie dojdą do głosu, to politycy będą głosować przeciwko jakiejkolwiek formie pomocy dla Kijowa.

Dojdzie do negocjacji?

Nie ma niczego złego w tym, że Trump będzie chciał doprowadzić do sytuacji, w której przedstawiciele Ukrainy i Rosji zasiądą przy negocjacyjnym stole. To się nie udało Joe Bidenowi nie tylko w odniesieniu do tego konfliktu, ale także w odpowiedzi na sytuację na Bliskim Wschodzie. W wypowiedziach Wołodymyra Zełenskiego widać świadomość, że musi dojść do nowego otwarcia na linii Kijów-Waszyngton.

Donald Trump będzie chciał działać dwojako. Na pewno będzie mu zależało, żeby doprowadzić do jakiegoś porozumienia – coś oddając i coś dając. Zakładam, że to nie będzie układ korzystny dla Ukrainy. A w międzyczasie nowy prezydent USA będzie chciał sprawić, żeby kraje europejskie wzięły na siebie ciężar finansowy wspierania zaatakowanego przez Rosję kraju, bo konflikt rozgrywa się na naszych granicach. Jednocześnie jestem głęboko przekonana, że jeżeli Władimir Putin miałby zasoby i plany zaatakowania któregoś z krajów bałtyckich, Donald Trump nie ruszyłby na pomoc.

Europa musi przestać oglądać się na Stany Zjednoczone. Musimy stanąć mocno na własnych nogach i przestać marzyć o przyjaźni transatlantyckiej, która ma być odpowiedzią na wszystkie problemy. Europe, wake up.

Czytaj też:
Świat ekscytował się wygraną Trumpa, a w Berlinie upadała koalicja. „Początek końca Olafa Scholza”
Czytaj też:
Leszek Miller: Wygrana Trumpa nakręciła PiS. Są w stanie podwyższonej pobudliwości