Kasjan Owsianko, „Wprost”: Rafał Bochenek, rzecznik Prawa i Sprawiedliwości, potwierdził, że politycy partii wezmą udział w Marszu Niepodległości. Wśród nich pójdzie Jarosław Kaczyński. Na ogół ugrupowanie dystansowało się od tego wydarzenia. Co się zmieniło?
Rafał Chwedoruk, politolog, prof. UW: 15 października. 11 listopada wynika z 15 października. Gdy Prawo i Sprawiedliwość szło po władzę i tę władzę sprawowało, było partią, która musiała mieć różnorodny elektorat, zdolną do oddziaływania w skali makrospołecznej, umiarkowaną w wielu kwestiach. Racją stanu PiS-u było unikanie związku ze skrajną prawicą.
Ówczesna skrajna prawica funkcjonowała w postaci różnych pozostałości ultraprawicowych subkultur lat 90. i 00. Radykalna część tego spektrum, która pojawiała się na Marszu Niepodległości, sięgała po symbole najskrajniejszych organizacji międzywojennego nacjonalizmu od ONR-u począwszy, a incydentalnie nawet na nazistowskiej symbolice kończąc. Wtedy przy udziale w takim wydarzeniu PiS-owi groziłby powrót negatywnych stereotypów, z którymi ta partia borykała się po pierwszym etapie swoich rządów z lat 2005-2007, gdzie rachunek za Romana Giertycha w dużym stopniu dostał Jarosław Kaczyński.
Teraz jest inaczej?
Teraz PiS jest osłabiony po 15 października. Jest partią, która straciła część poparcia i która nie ma żadnych szans na wyniki rzędu 42 do 44 proc., które realnie są minimalnymi progami samodzielnej większości w Sejmie. Oczywiście poza specyficzną sytuacją z 2015 roku, która ze względu na bardzo stabilny system partyjny teraz się nie zdarzy.
Przy osłabieniu poparcia dla PiS-u i przy koniecznej jego radykalizacji, żeby przetrwać jako partia, ujawnił się podstawowy deficyt tej formacji, tzn. brak zdolności koalicyjnych. A te zdolności koalicyjne mogą dotyczyć tak naprawdę tylko dwóch podmiotów – PSL-u i Konfederacji.
Konfederacji nie cieszy udział PiS-u w Marszu Niepodległości. Witold Tumanowicz, poseł ugrupowania przez lata związany z organizującym wydarzenie stowarzyszeniem, napisał wprost: „Nie zapraszam Kaczyńskiego na Marsz Niepodległości. Niech zostanie w domu”.
Konfederacja w oczywisty sposób się zmienia. Kiedyś ta formacja tkwiła na dwóch filarach. Pierwszym z nich był filar libertariański dla młodych ludzi, którzy uważają – powiem symbolicznie – że składka na ZUS jest groźniejsza niż III wojna światowa, a których obsługiwał z jednej strony Korwin-Mikke, z drugiej strony Mentzen. Był też drugi filar, narodowo-konserwatywny, postendecki, gdzie najbardziej reprezentatywną postacią byłby zapewne Krzysztof Bosak.
Teraz przestrzenne przemieszczenie się Konfederacji na mapach wyborczych trochę bliżej nurtu narodowo-konserwatywnego, jakie się dokonało w ostatnich miesiącach, siłą rzeczy wzmacnia konkurencję pomiędzy PiS-em a Konfederacją. Właśnie przez to PiS będzie próbował zabezpieczyć swoją „prawą flankę”, podjąć konfrontację. Wystawienie jako kandydata w wyborach prezydenckich Przemysława Czarnka, jeśli do tego dojdzie, byłoby krokiem ewidentnie mającym na celu ograniczenie ekspansji Konfederacji.
Przy ostatnich wyborach głośno mówiło się o potencjalnej koalicji PiS-u i Konfederacji. Teraz walczą na tym samym polu. Ktoś na Nowogrodzkiej zrozumiał, że ze współpracy nici?
Nie, właśnie wręcz przeciwnie. Ktoś zrozumiał, że może mieć koalicjanta, ale żeby mieć koalicjanta, to trzeba najpierw się z tym koalicjantem zmierzyć jak z przeciwnikiem. Tak samo było z Platformą i Lewicą. Walczą o ten sam elektorat, mają przestrzennie niemal taką samą strukturę poparcia i wielu wahających się między poparciem dla którejś z tych dwóch partii wyborców. Tutaj jest analogicznie.
Zawsze rywalizacja pomiędzy partiami mającymi podobny elektorat będzie szczególne zażarta, ale to nie przeczy temu, że później takie partie mogą być skazane na zawieranie koalicji, jeśli nie będą miały nikogo innego dla stworzenia większości. Sam fakt decyzji PiS-u o udziale w Marszu Niepodległości i reakcja jego organizatorów pokazują standardowy polityczny proces.
Już raz PiS próbował podłączyć się pod Marsz Niepodległości. To była 100 rocznica, 2018 rok. Wyszło dość miałko. Dlaczego teraz miałoby być inaczej?
Teraz wszystko jest – używając piłkarskiej terminologii – grą na zawężonym polu. Wtedy PiS walczył o jak najszersze poparcie, a dzisiaj walczy o utrzymanie poparcia. Teraz ewentualny sukces PiS-u mógłby raczej polegać tylko na podkreśleniu swojej obecności tam, gdzie dominowała Konfederacja. PiS musiał wykonać zwrot na prawo, żeby konsolidować partię z topniejącym poparciem.
W tym wszystkim nigdzie nie ma Platformy Obywatelskiej. Kiedy Donald Tusk zdecydował się oddać to pole w całości prawicy?
To nie jest tak, że PO nie prowadziło polityki historycznej. Jak najbardziej prowadziło. Przekładowo Europejskie Centrum Solidarności w Gdańsku, eksponowanie do granic wytrzymałości opinii publicznej postaci Lecha Wałęsy czy też wiele pojedynczych wypowiedzi to pokazywało, tyle że nie traktowano tego priorytetowo. Uważano, że gospodarka załatwi wszystko. Okazało się jednak, że rzeczywistość była trochę bardziej złożona i w sytuacji perturbacji gospodarczych ten schemat niekoniecznie działał.
Platforma od początku projektowana była jako partia władzy. Jako partia, która będzie zdolna do sprawowania rządów w długim horyzoncie czasowym. A skoro tak, to ta partia cały czas musi być w centrum. Czyli jeśli zmieniają się poglądy większości Polaków na jakąś kwestię, to Platforma też musi zmienić ten pogląd.
Na przykład kiedy?
Na przykład wtedy, kiedy podczas rządów prawicy końca lat 90. miało miejsce pewne przesunięcie w prawo świadomości społecznej i Polacy myśleli w sposób bardziej konserwatywny, to i Platforma była powstając bardziej konserwatywna. A kiedy ujawniły się skutki integracji europejskiej, globalizacji, wymiany pokoleniowej itd., to i partia Tuska musiała w ostatniej dekadzie stopniowo przesuwać się w różnych kwestiach bliżej lewicy.
PO musiała przestać być tak bardzo rynkowa jak wcześniej, a w kwestiach światopoglądowych nie mogła dalej grać na wszystkich możliwych fortepianach. Musiało patrzeć tam, gdzie patrzy większość obywateli i gdzie przesuwają się głosy.
Więc to nie jest tak, że Platforma nie prowadziła polityki historycznej, oddała ją, zrezygnowała. Ona po prostu jako partia centrowa musiała balansować, a momenty, w których przestawała balansować i wychylała się w jakąś stronę, oznaczały dla niej polityczne problemy. Tak jak w sprawie aborcji Platforma musiała przesunąć się głęboko w lewo, bo tak się przesuwał elektorat, tak z kolei w kwestii migracji musiała się przesunąć w prawo.
Bycie w centrum chyba nie musi się kłócić z wykorzystywaniem symboli narodowych.
Ale Platforma wykorzystuje te symbole. Tylko pamiętajmy przy tym, że jesteśmy społeczeństwem bardzo okcydendalistycznym. Nawet elektorat PiS-u jest okcydentalistyczny. Ta partia bez względu na poglądy części swoich elit nigdy nie może być po prostu antyunijna, bo redukowałaby się do partii z co najwyżej kilkunastoprocentowym poparcie. Analogicznie jest z Platformą. Najbardziej liberalny elektorat jest elektoratem silnie prounijnym i prozachodnim, gdzie niekoniecznie słowo naród ma pozytywną konotację.
Platforma musi obsługiwać zarówno elektorat centrowy, który jest chętny do wykorzystywanie symboliki narodowej, jak i ten elektorat, który jest zorientowany przede wszystkim na przestrzeń międzynarodową i na Polskę jako część Europy, a nie jako kraj oderwany od tejże Europy. Platforma musi manewrować, nasilać bądź osłabiać w określonych momentach wykorzystywanie określonej symboliki i eksponowanie różnych postaci.
W stabilnym systemie partyjnym o utrwalonych partiach każda partia prowadzi swoją politykę historyczną, którą może dozować. Są takie kraje, np. Słowacja, gdzie sią trzy różne orientacje i każda urządza sobie święta z inną datą. Także i u nas tak bywa, choć w trochę mniejszej skali. My nie będziemy taką prostą Irlandią, gdzie postać Jamesa Connolly’ego jednoczy wszystkie główne nurty polityczne.
Podział historyczny będzie stałością naszej sceny?
Nie powiedziałbym podział. Podział to były lata 90., SLD kontra postsolidarnościowa prawica i postsolidarnościowi liberałowie. Dziś już ten podział w większym stopniu dotyczy stosunku do transformacji ustrojowej, gdzie zbliża to większość środowisk liberalnych i lewicę, a z kolei oddala prawicę.
Jeśli popatrzymy po biografiach polskich polityków, to okaże się, że wielu krytyków transformacji było jej współtwórcami, a wśród tych, którzy dziś pieją z zachwytu nad transformacją są tacy, którzy należeli wówczas do różnych radykalnych solidarnościowych środowisk, które były krytyczne wobec Okrągłego Stołu. Pamiętajmy o tym, że to wszystko jest trochę z przymrużeniem oka.
Czytaj też:
Nazwiska Tuska i Putina zestawione na miesięcznicy smoleńskiej. Kaczyński przestrzegaCzytaj też:
Giertych do zwolenników KO: Skończył się czas sympatyczniejszych zwycięzców