- Pociąg jest w wąwozie i jest zasypany. Osiem metrów nakładu jest na niego nasypane i czeka - zapewnia Piotr Koper, jeden ze znalazców "złotego pociągu". Znalazcy przyznają, że nie ryzykowali by nazwisk i reputacji, gdyby nie byli pewni znaleziska.
- Nie bierzemy pod uwagę, że popełniliśmy błąd. Przypuszczamy, że tam nie ma złota, ani drogocennych kamieni, tylko prototypy broni. Wpisaliśmy w dokumentach złoto, żeby jakby się jednak znalazło, to nie było problemu ze znaleźnym - dodał Koper. Ocenili też krążące w internecie zdjęcie z georadaru. Zdaniem poszukiwacza jest to zdjęcie szybu, nie pociągu. Znalazcy podkreślają, że mają dowody na istnienie pociągu, ale na razie nie mogą ich pokazać.
Zagadka z czasów wojny
W połowie sierpnia do Starostwa Powiatowego w Wałbrzychu zgłosiło się dwóch mężczyzn, którzy twierdzili, że odnaleźli zaginiony pociąg z czasów II Wojny Światowej. Domagali się także 10 proc. znaleźnego. Mężczyźni skontaktowali się ze starostwem za pośrednictwem kancelarii prawnej.
Z ich relacji wynikało, że pociąg mierzy około 150 metrów długości, a w środku mają znajdować się wartościowe przedmioty. Zdaniem badaczy tropy wskazują na to, że jeżeli mężczyźni naprawdę odkryli pociąg w tamtym rejonie, to jest to legendarny skład, który w maju 1945 wyjechał z Wrocławia. Pociąg miał przewozić ogromną ilość kruszców. Istnienie pociągu potwierdził także generalny konserwator zabytków Piotr Żuchowski.
TVN 24, Wprost.pl