4-letni Dima Pieskow wraz z rodzicami przebywał nad jeziorem od 9 czerwca. Rodzina przyjechała tam na biwak połączony z wędkowaniem. Następnego dnia rankiem, ojciec wraz z chłopcem udał się do lasu po drewno na ognisko. Po około 100 metrach dziecko stwierdziło, że chce wrócić do matki, na co przystał ojciec. Gdy okazało się, że Dimy nie ma na polu namiotowym, rodzice szukali go przez około godzinę, po czym wezwali policję.
Rozpoczęła się zakrojona na szeroką skalę akcja ratunkowa, w którą zaangażowano wojsko, policję i wolontariuszy. Ludzi wspierały specjalnie wyszkolone psy. We wtorek późnym wieczorem nastąpił przełom – po deszczu znaleziono świeże ślady chłopca. Następnego dnia rano 4-latka odnalazła jedna z grup poszukiwawczych. Jak przekazał w rozmowie z agencją TASS rzecznik policji z obwodu swierdłowskiego Walerij Goriełych, dziecko znajdowało się około siedmiu kilometrów od miejsca zaginienia, w pobliżu bagien i linii wysokiego napięcia. Obecnie chłopiec przebywa w szpitalu. Tuż po odnalezieniu był wyziębiony i miał zapalenie płuc.