Dramat wydarzył się w niewielkiej miejscowości Chichy w województwie lubuskim. To tam, jak przypuszczają śledczy, 42-letni mężczyzna w bestialski sposób zakatował swoją 43-letnią żonę. – Leżała tutaj. Cała we krwi, nieprzytomna. Podeszłam do niej... Głowę miała w tamtą stronę, nie mogłam określić, skąd krwawi. Czy on ją pociął, czy tak pobił? – pokazuje miejsce, w którym znalazła panią Beatę jej siostra Wioletta Cukierska i dodaje, że w mieszkaniu wszędzie była krew. – On stał tam w progu, zasłaniając się koszulką, mówi że się zrzyga, że nie podejdzie - opisuje kobieta. Wspomina, że zaraz potem uciekła z domu siostry: „Słyszałam go, jak wołał, żebym nie wzywała pogotowia, ale ja byłam szybsza. Dobiegłam do domu i wezwałam”.
Pani Beata w stanie krytycznym trafiła do szpitala, gdzie przez cztery dni lekarze walczyli o jej życie. Bezskutecznie. Kobieta zmarła. – Pracuję ponad 20 lat w tym zawodzie, ale jeszcze nie widziałam tak zmaltretowanej, upodlonej i pobitej osoby. Praktycznie nie było miejsca na ciele, gdzie by nie miała siniaków, natomiast twarz nie przypominała twarzy – mówi Ewa Wójcik-Buczyńska ze 105. Kresowego Szpitala Wojskowego w Żarach.
– Obrażenia wewnętrzne dotyczyły mózgu, silne stłuczenie mózgu, silny krwiak i praktycznie wszystkie połamane żebra. To były wręcz wyłomy kostne, wyglądało na to, że ten człowiek po prostu skakał po tej kobiecie – dodaje. W chwili zatrzymania Krzysztof J. był pod wpływem alkoholu. Postawiono mu zarzut zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem. Grozi mu kara od 12 lat do dożywotniego pozbawienia wolności.
– Podejrzany nie współpracuje z prokuratorem, nie przyznał się do zarzucanego czynu i wskazał, że żona jego doznała obrażeń na skutek upadku. Spożywała alkohol, alkohol miał jej niejako pomóc w tym, że traciła równowagę – tłumaczy Zbigniew Fąfera z Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze. Według niego tragedia ta nie spowodowała u podejrzanego żadnej refleksji.
Krzysztof J. poznał swoją żonę Beatę 24 lata temu. Z tego związku mają 23-letnią córkę, która przeprowadziła się wraz z narzeczonym do Norwegii. Od chwili wyprowadzki obecna już wcześniej w domu przemoc przybrać miała na sile.
– Od kiedy wyjechaliśmy do Norwegii, on poczuł, że nikt nie ma kontroli nad tym i czuł się bardziej pewny. Pił i dochodziło do różnych takich dziwnych sytuacji jak pobicie – wspomina narzeczony córki Beaty i Krzysztofa J. – Widziałem dużo siniaków na jej twarzy, ręce miała posiniaczone, włosy powyrywane, limo pod okiem, wargę rozciętą – wymienia. Dodaje, że pani Beata nie tłumaczyła tych obrażeń. – Ona po prostu nie chciała o tym rozmawiać – mówi i wspomina jeden z Dni Wszystkich Świętych, kiedy kobieta została wyjątkowo dotkliwie pobita. – Zawieźliśmy ją do jej cioci. Tam była chyba tydzień czasu. I nie chciała sobie pomóc, nie chciała zgłosić tego ani na policję, ani pojechać na obdukcję. Broniła go cały czas. Ona go bardzo mocno kochała – opowiada mężczyzna.
W czerwcu pani Beata szukała schronienia u swojej siostry. – Przyszła pobita, całą twarz miała w siniakach, nie było białego miejsca na twarzy, nawet białka były zakrwawione – opowiada pani Wioletta i dodaje, że wielokrotnie próbowała przekonać siostrę, by zakończyła związek z mężem, ale ta nie chciała pomocy. – Mówiłam, że zadzwonię na policję – dodaje pani Wioletta i przyznaje, że nie zrobiła tego, bo wtedy Krzysztof J. jeszcze bardziej wyżywał się na żonie. – Strasznie prosiła, błagała, żeby nie dzwonić – mówi siostra skatowanej kobiety.
O tym, że w domu państwa J. źle się dzieje, wiedzieli nie tylko ich bliscy. Po tym jak mężczyzna zrzucił ze schodów żonę, ich córka wezwała policję. Sprawa o znęcanie się nad kobietą trafiła do sądu. Została zawarta ugoda między małżonkami i sąd warunkowo umorzył postępowanie, określając okres próby na dwa lata. W tym czasie Krzysztofa J. często nie było w domu. Wyjeżdżał do Niemiec, gdzie pracował jako monter klimatyzacji. Przeszedł ten okres pomyślnie.
– Na pierwszy rzut oka wydawał się takim zwykłym, normalnym facetem z pasją, bo jeździł motocyklami. Dopiero w domu, w czterech ścianach, jak zostawał z żoną i jeszcze wódka wchodziła, pokazywał jaki jest. Cham, damski bokser, prostak... Brakuje mi słów, żeby określić tego człowieka – mówi narzeczony córki państwa J.
– Pił dużo wódki. Po wódce, po alkoholu... Rozmawiałem kiedyś z Asią, to powiedziała, że tylko iskierka, jak jest wypity i... Zawsze powód jakiś był do zrobienia awantury – dodaje.
Według pani Wioletty jej siostra nie miała siły, by odejść od męża. – Groził wielokrotnie, że jej zabierze wszystko, że zostanie z niczym. Trzymała się chyba tej wersji, żeby mieć mieszkanie... Ona nie pracowała, utrzymywała się z tych pieniędzy. Z tego co wiem, nawet z paragonów się zaczęła rozliczać – opowiada.
– Nie zdawała sobie sprawy z tego, że on ją zabije. Zawsze do końca wierzyła, że on się poprawi, że kiedyś to przestanie się dziać – mówi pani Wioletta. – To była moja młodsza siostra, mogłam się nią opiekować i nie pozwoliła... – dodaje. Jedną z przyczyn śmierci kobiety był uraz mózgu. Jednak prokurator wciąż czeka na wyniki sekcji zwłok. Krzysztof J. został tymczasowo aresztowany.