Skok przez płot do czekającego na biegu samochodu i odjazd w siną dal. Tak wyglądy opisywany prze Money.pl sposób na ucieczkę z polskiego więzienia, a dokładniej z przywięziennych zakładów pracy. To sztandarowy projekt Patryka Jakiego, wiceministra sprawiedliwości. W ten sposób osadzeni mieli odciążyć budżet, a przy okazji spłacać swoje zobowiązania. Pracy ani spłacania jednak nie będzie, jeśli więźniowie z tych zakładów będą uciekać. Czy też „samowolnie się oddalać”, jak nazywa się to w oficjalnych statystykach.
Tylko w pierwszych dwóch miesiącach tego roku bez pozwolenia zakłady pracy opuściło 32 osadzony. Straż więzienna była w stanie odszukać i sprowadzić z powrotem tylko 22 z tych osób. Oznacza to, że 10 osób, które teoretycznie powinny odsiadywać wyroki, przebywa obecnie na wolności. Dziennikarze Money.pl podliczyli też statystyki za rok 2017. Spośród 255 zbiegłych z zakładów pracy więźniów, nie wróciło za kraty aż 57.
Jaki: Zawsze mogę nikogo nie wypuszczać
Wiceminister Jaki przekonuje, że to żaden problem. – Oddalają się z miejsca pracy skazani za lżejsze przestępstwa, którzy pracują w systemie bez konwoju. W całym 2017 roku oddaliło się 0,2 proc. skazanych – odpowiada na pytania portalu. – Zawsze mogę nikogo nie wypuszczać poza zakład karny i nie będzie żadnych oddaleń. To wariant bezpieczniejszy dla mnie, ale gorszy dla państwa – argumentuje.
Gra warta świeczki
W 2016 roku z pracy do zakładów karnych nie wróciło 161 skazanych. W 2015 roku było to 179 osób, a w 2014 roku 244. Jak zapewnia rzecznik SW ppłk Elżbieta Krakowska, procentowy stosunek uciekających do ogólnej liczby pracujących skazanych jest jednak korzystny. Kryminolodzy podkreślają też, że ryzyko warte jest swojej ceny, ponieważ praca i kontakty z ludźmi to jeden z najlepszych sposobów na resocjalizację. Kładą jednak nacisk na to, aby do takich zadań nie dopuszczać szczególnie groźnych przestępców.