W audycji „W cieniu wielkiej góry” radia RMF FM Anna Solska, żona Tomasza Mackiewicza dzieliła się swoją traumą po ostatniej misji męża. – Jestem na takim etapie, że dotarło do mnie, co się stało, ale tego nie akceptuję. Mijają pierwsze emocje wstrząsu, potężnej traumy. Uczestniczyłam w akcji ratunkowej od pierwszych sekund, więc bardzo długo byłam jeszcze w trybie akcji ratunkowej, w intensywnym działaniu z poczuciem, ze robię coś dla Tomka. Teraz, po kilku tygodniach, nastąpiło wyciszenie i spokój – mówiła.
Żona Mackiewicza: Wierzyłam, że nigdy tam nie zginie
Solska przyznała, że długo nie wierzyła w śmierć swojego męża. – On mówił, że nigdy tam nie zginie. Ja mu wierzyłam. W górach miał niesamowity instynkt, wrodzony talent. Zawsze wiedział, co robić, dobrze czuł swoje ciało. Dlatego też nie wierzyłam w jego śmierć. Chciał to zamknąć, mieć spokój od Nanga Parbat – tłumaczyła.
Solska: Muszę odnaleźć w tym sens dla mnie
– To jest taki czas szukania sensu tej historii. Nie „dlaczego to się stało?”, tylko „po co to się stało”. Muszę odnaleźć w tym sens dla mnie, na dalszy ciąg mojego życia. Tomek jest najbliższą mi osobą na świecie. Muszę układać sobie życie bez niego, albo z nim, tylko w innej postaci – wyjaśniała.
Solska: Przeczuwałam, że tej zimy mu się uda
Jak na razie sens ten odnajduje w osiągnięciu przez Tomasza Mackiewicza swojego życiowego celu. – Przeczuwałam, że tej zimy mu się uda. Cena była straszna, ale gdyby to się stało, a on nie wszedłby na szczyt, to byłoby mi żal, że odszedł i nie spełnił pragnienia, które było dla niego ważne. Dla niego to było zakończenie jego wieloletniego dzieła... – dodawała.