Po blisko dwóch tygodniach przygotowań, w niedzielę 8 lipca ruszyła akcja ratunkowa, mająca wydobyć z zalanej jaskini grupę 12 chłopców i ich opiekuna. Według planu ratowników, uwięzieni mają być wydobywani na powierzchnię pojedynczo. Wcześniej – w ekstremalnych warunkach, w których się znaleźli – wszyscy przeszli przyspieszony kurs nurkowania jaskiniowego. Cała operacja ma potrwać od dwóch do trzech dni. Jak dotąd w trakcie akcji ratunkowej zmarł jeden z ratowników. Był komandosem z elitarnej jednostki SEAL.
Po przyjęciu pierwszych dwóch uwolnionych chłopców w szpitalu polowym, wycieńczone dzieci karetkami przetransportowano do szpitala w pobliskim mieście. Jak dowiadujemy się z podawanych mediom szczegółów akcji ratunkowej, chłopcy byli wyciągani z jaskini pojedynczo, a każdego z nich asekurowało dwóch zawodowych nurków: jeden z przodu, poruszający się tyłem; drugi z tyłu, wyręczający ratowanego i dźwigający za niego ciężką butlę z tlenem. Misja nurków jest o tyle trudna, że w niektórych korytarzach trzeba dosłownie się przeciskać – mają one najwyżej pół metra szerokości. Z ostatnich informacji wynika, że na powierzchni pojawiła się jeszcze kolejna dwójka. Oznacza to, że do uratowania jest jeszcze dziewięć osób - licząc razem z trenerem opiekującym się młodzieżą. Zgodnie z logiką tego typu operacji, najpierw wyciągani są chłopcy będący w najgorszym stanie. Silniejsi muszą poczekać na swoją kolej. Ostatni z jaskini będzie wyciągany opiekun.
Galeria:
Akcja ratunkowa w tajlandzkiej jaskini
Ratownicy nie mają ani chwili do stracenia. Tajlandzcy urzędnicy podkreślali jeszcze w sobotę, że intensywny deszcz monsunowy może szybko sprawić, że praca będzie jeszcze trudniejsza. – W ciągu najbliższych trzech lub czterech dni warunki do ewakuacji mają być idealne pod względem poziomu wody, sytuacji pogodowej i stanu zdrowia chłopców – mówił niedawno Narongsak Osottanakorn, gubernator prowincji, gdzie znajduje się jaskinia.