Według informacji podawanych przez RMF FM, ciała czterech polski turystów i amerykańskiego pilota nie będą wyciągane z wraku samolotu, który rozbił się w sobotę 4 sierpnia na Alasce. Przedstawiciele sztabu prowadzącego operację tłumaczą tę decyzję względami bezpieczeństwa. Samolot znajduje się na wysokości około 3200 metrów, jest wbity w lodowiec, przysypany śniegiem i lodem, a dodatkowo złamał się i wisi nad przepaścią. Dodatkowo na jakiekolwiek działania przy wraku nie pozwala pogarszająca się cały czas pogoda i padający obficie śnieg.
Katastrofa samolotu z turystami
Do tragedii doszło w sobotę wieczorem na terenie Parku Narodowego Denali. Jednosilnikowy samolot De Havilland Canada DHC-2 Beaver z czwórką Polaków na pokładzie wystartował z lodowca Kahiltna. Maszyna rozbiła się około 22,5 km od mierzącej 6 190 metrów góry Denali. Już po katastrofie pilot nawiązał łączność satelitarną i poinformował, że pasażerowie odnieśli poważne obrażenia. Wkrótce łączność została jednak zerwana.
Od tego czasu służby usiłowały dotrzeć do wraku, ale akcję poszukiwawczą utrudniały gęste chmury. Z informacji przekazanych przez władze parku wynika, że wszyscy pasażerowie to Polacy – turyści, którzy korzystali z usług K2 Aviation. „Seattle Times” powołując się na depeszę agencji „Associated Press” informuje, że polscy turyści nie żyją.
Nikt nie przeżył
Lokalna telewizja KTVA podaje, że dopiero w poniedziałek wieczorem czasu polskiego ratownikom udało się dotrzeć do wraku maszyny. „Strażnik górski został opuszczony na linie na miejsce katastrofy, przekopał się przez śnieg, który wypełniał wnętrze maszyny i znalazł ciała czterech spośród pięciu pasażerów” – poinformowała w oświadczeniu straż parku. „Nie było śladów stóp ani żadnych innych znaków wiodących z miejsca zdarzenia, które wskazywałyby, że ktokolwiek z samolotu przeżył” – czytamy w komunikacie.
Czytaj też:
Katastrofa awionetki w okolicach Klikowa. Nie żyje jedna osoba