Dziennikarz Tomasz Surdel w połowie marca został dotkliwie pobity w Caracas w Wenezueli. Jak relacjonuje, został zatrzymany do kontroli drogowej przez policję, po czym założono mu na głowę worek i pobito twardymi narzędziami. Później sprawcy przystawiali Polakowi broń do głowy i pozorowali egzekucję nienabitym pistoletem. Skalę obrażeń zadanych dziennikarzowi dobrze oddają zdjęcia opublikowane w mediach społecznościowych.
Zdarzenie potępiło wiele światowych mediów oraz samozwańczy tymczasowy prezydent Wenezueli Juan Guaido. Co zaskakujące, żadnej reakcji nie okazało polskie MSZ. Nasza dyplomacja nawet nie potępiła tego zdarzenia, nie zaprotestowała przeciwko takiemu potraktowaniu polskiego obywatela. List do ministra Jacka Czaputowicza wysłał w tej sprawie Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar. Zwracał uwagę nie tylko na naruszenie wolności prasy, ale też na podstawowe prawa człowieka.
MSZ odpowiada, Surdel komentuje
Wyborcza.pl dotarła do odpowiedzi, której w imieniu MSZ udzielił wiceminister resortu, Piotr Wawrzyk. Stwierdził on, że ministerstwo nie zareagowało, ponieważ Tomasz Surdel nie miał w Wenezueli akredytacji. Jak dodał, dziennikarz miał odrzucić ofertę pomocy w rozmowie z konsulem i nie chciał zgłaszać pobicia policji.
Co na to sam zainteresowany? - Po pobiciu zadzwonił do mnie polski konsul. Zapytał, czy coś jeszcze może dla mnie zrobić. Powiedziałem, że raczej nie. Zawiadamiać policji o pobiciu przez policję nie było przecież sensu - stwierdził. Kwestię braku akredytacji zbył wyjaśnieniem, że w praktyce wymaga się ich jedynie od ekip telewizyjnych, a większość dziennikarzy obywa się bez niej.
Dłuższy wywiad z Tomaszem Surdelem pojawi się w majowo-czerwcowym wydaniu branżowego magazynu „Press”.