Niemcy chcą włączyć amerykańską tarczę do "struktury" NATO. To oczywiste. W końcu ten pakt istnieje tylko i wyłącznie dzięki pieniądzom i determinacji USA.
Teraz (znów dzięki pieniądzom i determinacji USA) może mieć nowy oręż. Obronę przed państwami nieprzewidywalnymi (które zresztą nie tak dawno temu Europa, a Niemcy szczególnie zbroiła). Widocznie Berlin uznał, że zagrożenie ze strony tych krajów jest realne skoro wsadził do szafy jeden z najwyżej jeszcze niedawno powiewających sztandarów swojej polityki zagranicznej. Sztandar na którym złotym gotykiem wyhaftowano: "czym mniej Amerykanów na europejskiej ziemi tym dla Europy lepiej". Czy się to podoba czy też nie, jest dokładnie na odwrót. Ale to inny temat.
Niemcy są w permanentnym rozkroku. Z jednej strony wiedzą co robić (w przeciwieństwie do Francuzów), a z drugiej nie mogą. No bo jak, skoro "prawdziwych Niemców już (prawie) nie ma" a ich miejsce zajmują przybysze z Turcji i Środkowego Wschodu? Muzułmanie, którym - jak słusznie podpowiada instynkt samozachowawczy - nie warto się stawiać. Berlin nie chce rewolucji więc i słowa musi odpowiednio dobierać. Ale nie zawsze się da.
Dało się przy inwazji na Irak, choć niemieckie służby specjalne pomagały amerykanom w wielu akcjach. Niemcy prawie przeholowali w antyamerykańskiej retoryce i ci już prawie pakowali swoje bazy wojskowe. Gdy okazało się ile pieniędzy nasi sąsiedzi by na tym stracili, pacyfistyczne deklaracje ustały.
Z tarczą było trochę podobnie. Gdy jakiś czas temu Amerykanie po raz pierwszy wspominali o instalacji tarczy w Europie, czerwono-zielony rząd Niemiec był temu przeciwny. Opozycja rządowa dalej jest przeciw. Miało to zburzyć chwiejną przyjaźń z Rosją. Być może w Berlinie uznano, że bezpieczeństwo pod amerykańskim parasolem jest ważniejsze, albo przyjaźń z Moskwą okrzepła i nie jest już chwiejna. Z polskiego punktu widzenia to zresztą nieistotne. Oprócz Berlina tarczę chce mieć też Londyn, a w kupie zawsze raźniej.
Niemcy są w permanentnym rozkroku. Z jednej strony wiedzą co robić (w przeciwieństwie do Francuzów), a z drugiej nie mogą. No bo jak, skoro "prawdziwych Niemców już (prawie) nie ma" a ich miejsce zajmują przybysze z Turcji i Środkowego Wschodu? Muzułmanie, którym - jak słusznie podpowiada instynkt samozachowawczy - nie warto się stawiać. Berlin nie chce rewolucji więc i słowa musi odpowiednio dobierać. Ale nie zawsze się da.
Dało się przy inwazji na Irak, choć niemieckie służby specjalne pomagały amerykanom w wielu akcjach. Niemcy prawie przeholowali w antyamerykańskiej retoryce i ci już prawie pakowali swoje bazy wojskowe. Gdy okazało się ile pieniędzy nasi sąsiedzi by na tym stracili, pacyfistyczne deklaracje ustały.
Z tarczą było trochę podobnie. Gdy jakiś czas temu Amerykanie po raz pierwszy wspominali o instalacji tarczy w Europie, czerwono-zielony rząd Niemiec był temu przeciwny. Opozycja rządowa dalej jest przeciw. Miało to zburzyć chwiejną przyjaźń z Rosją. Być może w Berlinie uznano, że bezpieczeństwo pod amerykańskim parasolem jest ważniejsze, albo przyjaźń z Moskwą okrzepła i nie jest już chwiejna. Z polskiego punktu widzenia to zresztą nieistotne. Oprócz Berlina tarczę chce mieć też Londyn, a w kupie zawsze raźniej.