Jak informuje The Guardian, holenderska policja aresztowała w czwartek ojca rodziny więzionej w wiejskiej posiadłości w pobliżu holenderskiej miejscowości Ruinerworld. To druga osoba zatrzymana w tej sprawie, obok 58-letniego Austriaka, Josefa Brunnera, najemcy domu. 67-latek jest podejrzany o pozbawianie ludzi wolności, szkodzenie zdrowiu innych i pranie brudnych pieniędzy.
Gerrit-Jan van Dorsten
Jak podają holenderskie media, dwóch mężczyzn założyło prawdopodobnie własną sektę. Van Dorsten należał wcześniej do kontrowersyjnego Kościoła Zjednoczeniowego, znanego także jako sekta Moona.
Kościół ten wydał oświadczenie, w którym potwierdzono, że van Dorsten „był krótko członkiem ruchu w połowie lat 80., ale odszedł w 1987 r”. Miał być także „znany z problemów ze zdrowiem psychicznym” Oprócz tego kościół w Nowym Jorku „wyraził głębokie zaniepokojenie faktem, że rodzina była przetrzymywana w nieludzkich warunkach w domu wiejskim w Holandii”. Zaprzeczył z kolei, by Josef Brunner był kiedykolwiek związany z ruchem.
Willem Koetsier z Kościoła Zjednoczeniowego w Amsterdamie powiedział gazecie Algemeen Dagblad, że po odejściu z ruchu van Dorsten wyjechał do Niemiec, gdzie stracili go z oczu. „Słyszałem od starszych członków, że był osobą bardzo duchową i założył grupę wraz z rodziną” – stwierdził Koetsier – „Czasami duchowni zakładają własny kościół lub ruch. Myślę, że tak było z nim. Możliwe, że myślał, że ma specjalną misję” – dodał
Derk van Dorsten, brat Gerrita, jest nadal członkiem kościoła, ale twierdzi, że od 1984 r. nie miał żadnego kontaktu ze swoim rodzeństwem.
Josef Brunner
58-letni Austriak Josef Brunner, najemca wiejskiego domu, który od razu został zatrzymany przez policję miał nie być związany z sektą Moona. Jednak jego brat potwierdził, że po odejściu ze służby wojskowej, należał do jakiegoś kultu, ale nie sprecyzował do którego.
– Należał do sekty. Nie mieliśmy z nim kontaktu od 10 lat – powiedział Franz Brunner gazecie „Kronen Zeitung” – Powiedziałem mu, żeby spadał, kiedy chciał, żebym został jego finansowym poręczycielem – dodał.
Przetrzymywane rodzeństwo
Rodzeństwo van Dorsten mające od 18 do 25 lat nie było przetrzymywane w całkowitym zamknięciu pod dachem. Prawdopodobnie mogło od czasu do czasu opuszczać dom, trzymając się granic farmy. Jak informowała lokalna stacja telewizyjna RTV Drenthe uwolnione rodzeństwo miało być wcześniej widziane podczas wykonywania rytuałów, takich jak nietypowe chodzenie w kółko.
Janny Knol z holenderskiej policji została zapytana przez stację PAUW, czy dzieci na pewno chciały opuścić farmę. – Bardzo trudno jest to ocenić – stwierdziła. – Patrzysz na ich własne normy. Ich sposób myślenia i życia może być dla nich normalny. Dlatego też poprosiliśmy o pomoc psychologów – dodała.
Media dotarły też do prawdopodobnego facebookowego profilu Jana Zon van Dorsten, czyli najstarszego z rodzeństwa, który uciekł z farmy i doprowadził do powiadomienia o sprawie policji. Wygląda na to, że mężczyzna miał dostęp do internetu i mediów społecznościowych (chociaż nie wiadomo, w jakim zakresie prowadził je samodzielnie). To potwierdza informację, że sytuacja rodzeństwa była o wiele bardziej skomplikowana, niż to mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
Czekali na koniec świata, czy byli więźniami?
W środę policja wydała oświadczenie, w którym zdementowała informacje mówiące o przetrzymywaniu rodzeństwa w piwnicy. „Znaleźliśmy sześć osób na małej przestrzeni domu, w której mogły być zamykane, nie w piwnicy. Nie jest jasne, czy przebywały tam z własnej woli” – przekazano. „Zdajemy sobie sprawę, że wszyscy mają dużo pytań. My też. Dlatego prowadzimy śledztwo w odpowiedni sposób i ostrożnie” – zapewniono w komunikacie.
Nie wiadomo, czy świat kiedykolwiek poznałby tę historię, gdyby najstarsze z nich pewnego dnia nie pojawiło się w barze w sąsiedniej miejscowości o nazwie Ruinerworld. Według relacji RTV Drenthe 25-latek jasno sygnalizował, że mieszkańcy domu potrzebują pomocy. – Nigdy nie wiedziałem czegoś takiego – mówił miejscowy burmistrz Roger de Groot.
Lokalne media opisując tę historię twierdziły, że rodzina żyła w ukryciu, czekając na rychłe nadejście końca świata. Właściciel baru Chris Westerbeek opowiedział, jak nieznany mu mężczyzna zamówił pięć piw i wypił je wszystkie. – Później wdaliśmy się w rozmowę i powiedział mi, że uciekł i potrzebuje pomocy... Wtedy wezwaliśmy policję – opowiadał karczmarz. Opisał też swojego nietypowego gościa. – Miał długie włosy, długą brodę, znoszone ubrania i wyglądał na zdezorientowanego. Mówił, że nigdy nie chodził do szkoły i nie był u fryzjera przez dziewięć lat – dodawał Westerbeek.
– Mówił też, że ma braci i siostry, którzy żyją na farmie. Twierdził, że jest najstarszy i chce zakończyć sposób, w jaki żyła cała rodzina – mówił mediom właściciel baru. Podczas wizyty we wspomnianym domu, policja odkryła ukryte schody za kredensem w salonie, prowadzące do pomieszczenia w piwnicy, gdzie żyła cała rodzina.
Ruinerworld to licząca trzy tysiące mieszkańców miejscowość. Wspomniana farma leżała na uboczu, a dostać się do niej można było jedynie poprzez most na kanale. Zabudowania częściowo przysłonięte były linią drzew. Na działce rosło wiele warzyw i pasła się koza. W sieci pojawiają się już zdjęcia farmy, jednak policja prosi, by nie zbliżać się zbytnio do jej granicy.
Zszokowani sąsiedzi twierdzili, że w okolicy widywali jedynie starszego mężczyznę – żadnych dzieci. Czasami pojawiały się jedynie gęsi czy pies. Miejscowy listonosz przyznał, że nigdy nie dostarczył na teren farmy żadnego listu. „Kiedy się teraz nad tym zastanawiam, to dopiero wydaje mi się to dziwne” – mówił na łamach portalu Algemeen Dagblad.
Czytaj też:
Holandia zmienia nazwę. Polscy turyści odetchną z ulgą