Historię 17-letniego Bartka z Sulikowa opisał dziennik „Fakt”. Dwa tygodnie temu chłopaka zaczęła boleć głowa. 29 kwietnia rodzice nie byli w stanie go obudzić. Od razu wezwali karetkę pogotowia.
Chłopak miał wysoką gorączkę. Ratownicy, którzy przyjechali na miejsce obawiali się, że może mieć koronawirusa, więc przebrali się w kombinezony. W końcu pojechali do szpitala w Zgorzelcu. Jednak tam młodego pacjenta nie przyjęto.
– Nie posiadaliśmy oddziału, który mógł pomóc pacjentowi. Karetka stała pod szpitalem, bo lepiej żeby pacjent był blisko oddziału, niż żeby krążył po autostradzie. To szpital w Bolesławcu nie chciał przyjąć pacjenta – powiedział „Faktowi” Marcin Wolski, dyrektor ds. medycznych zgorzeleckiego szpitala.
O godz. 10:37 nieprzytomny 17-latek w ciężkim stanie trafił do szpitala w Bolesławcu. Dyrektor placówki Kamil Barczyk w rozmowie z „Faktem” stwierdził, że nie wie co się działo z pacjentem, zanim tam trafił. – W dokumentacji mamy wpis „odesłany z SOR-u w Zgorzelcu”. Od razu się nim zajęliśmy – zapewnia.
Tam młody pacjent przeszedł badania tomograficzne. Zdiagnozowano u niego ropień śródczaszkowy i musiał zostać wysłany na operacje do szpitala w Legnicy. Operacja została przeprowadzona o godz. 18, 10 godzin po wezwaniu karetki.
Chłopak zmarł 1 maja. Jak informuje „Fakt”, rodzina jest przekonana, że ich syn by żył, gdyby tak długo nie wożono go między szpitalami.
Czytaj też:
Uczniowie zmarli, bo ćwiczyli na wf-ie w maseczkach. Ministerstwo wprowadziło zakaz