Jak informują dziennikarze „Interwencji” Polsat News, ojciec zaginionej Moniki od początku podejrzewany był o związek z jej zniknięciem. Maił kilkukrotnie zmieniać zeznania i podawać niewiarygodne wyjaśnienia. Tuż po zniknięciu razem z dzieckiem ukrywał się, a w 1996 roku trafił na listę 10 najniebezpieczniejszych poszukiwanych polskich przestępców i poszukiwał go Interpol. W końcu mężczyznę zatrzymano w 1997 roku w Wiedniu.
Robert B. zeznawał później, że „żył normalnie”, choć wiedział o poszukiwaniach. Pierwszą wersją, jaką przedstawił śledczym, była historia o sprzedaniu córki parze mieszkającej w Wiedniu. Twierdził, że kilka razy odwiedził dziecko. Zmieniał jednak sumy: od 20 mln do 5 mln zł. Później miał mówić, że nie tylko dziecka nie sprzedał, ale oddał i jeszcze dopłacił. Dalej była śmierć dziecka w wypadku w Czechach, zamordowanie córki i zakopanie jej w lesie. Po przeszukaniu lasu ciała nie znaleziono. Później Robert B. mówił już, że następne wersje były mu podsuwane przez śledczych.
Ojciec zaginionej dziewczynki przyznał, że o lesie powiedział tylko dlatego, że chciał pospacerować na świeżym powietrzu. Próbował w późniejszym czasie oskarżać babcię dziewczynki, iż złożyła wnuczkę w ofierze, w końcu jednak stwierdził, że po prostu nie wie, co stało się z dzieckiem. Przez wiele lat sąd nie wiedział, co zrobić z Robertem B. Dopiero po utrzymaniu wyroku 15 lat więzienia przez sąd apelacyjny w 2013 roku, mężczyzna trafił za kratki.
Zaginięcie Moniki
Półtoraroczna dziewczynka zniknęła podczas spaceru z dziadkami i ojcem. Kiedy seniorzy udali się do apteki, zostawiając dziecko pod opieką ojca, widzieli je po raz ostatni. – Byliśmy z mężem, wnuczką i Robertem u lekarza. Weszłam do apteki, żeby kupić dziecku leki. Robert został z dzieckiem. Gdy wyszłam z apteki już ich nie było – opowiadała babcia porwanej. Policja poszukiwała dziecka i ojca przez wiele lat. Mężczyzna do kraju wrócił dopiero w 2008 roku, po otrzymaniu listu żelaznego. Jeszcze w trakcie procesu zmieniał swoje zeznania i twierdził, że jest niewinny. Prawdę o tym zdarzeniu niespodziewanie może teraz ujawnić sama porwana.
– Skontaktowała się z nami 27-letnia osoba z zagranicy, która twierdzi, że jest dziewczynką z Legnicy, która zniknęła w 1994 roku. Kobieta niedawno dowiedziała się, że jest osobą adoptowaną i zaczęła poszukiwać swej prawdziwej tożsamości. Na jednym z portali o osobach zaginionych natknęła się na sprawę z Legnicy. I twierdzi, że odpowiada rysopisowi – przekazała oficer prasowa policji w Legnicy mł. aspirant Jagoda Ekiert.
Babcia zaginionej podkreśla, że zdjęcia kobiety ze Stanów Zjednoczonych wykazują rodzinne podobieństwo. Sprawę zbada jeszcze policja, porównując materiał DNA matki oraz 27-latki. Z powodu zamkniętych granic występuje problem z uzyskaniem materiału od Polki pracującej obecnie w Niemczech.
Czytaj też:
„Król tygrysów”. Carole Baskin sprzedaje maseczki ze swoim słynnym sloganemCzytaj też:
Po 32 latach rodzice odnaleźli porwane dziecko. Chłopiec został sprzedany