Swoje przesłuchanie Bartosz Staszewski opisał na Facebooku. „Akta sprawy przeciwko mnie liczą grubo ponad sto stron - prawie jak u recydywisty, złodzieja i mordercy. Tymczasem wykroczenie, którego zdaniem Policji miałem się dopuścić, jest porównywalne z przejściem na czerwonym świetle” – napisał na Facebooku. „Nieważne, sprawa jest polityczna do szpiku kości” – ocenił.
Aktywista twierdzi, że akta sprawy zawierają zdjęcia z monitoringu, zeznania świadków, radnych, notatki służbowe Policji. „Wszystko to przez jeden znak - „strefa wolna od LGBT”. Zarzuty? Brak” – napisał. „Jestem przesłuchiwany w charakterze »ŚWIADKA«. Stara metoda Policji dzięki czemu mam mniejsze uprawnienia jako strona w postępowaniu, nie mogę się bronić jak gdybym był podejrzanym” – dodał.
Aktywista twierdzi, ze policjanci pytali go o uczestników i uczestniczki akcji, samochody, którymi się poruszał, dni, godziny, osoby, które mi towarzyszyły, narodowość tych osób. „Ku mojemu zdziwieniu - wszystkie te dane zdobył już zespół wywiadowczy Policji i były w notatkach Policjanta” – stwierdził. „Dla mnie ma to wymiar represji, nacisków polityków i radnych (zwłaszcza ze Świdnika, o którym dużo rozmawialiśmy). Dzisiaj za wykroczenie maglują mnie, jutro Ciebie. Tak to wygląda w Polsce PiSu. W rocznice marszu równości w Białymstoku. Nie poddamy się i **** ***” – dodał.
Tabliczki „strefa wolna od LGBT”
Staszewski we wpisie stwierdził, że dzięki jego akcji zdjęciowej mówił cały świat. „The Times, Die Zeit, Le Monde oraz inne komentowały strefy wolne od LGBT. Sprawą ponownie zainteresowali się europejscy parlamentarzyści oraz Komisja Europejska. Homofobiczne uchwały dostały twarz - znak symbolizujący te uchwały oraz mieszkańcy i mieszkanki LGBT ze stref, którzy dzielili się w swoich historiach swoją historią” – stwierdził.
O akcji było głośno w styczniu 2020 r. Wtedy Staszewski opublikował zdjęcia członków loklanych społeczności LGBT na tle przyczepionej pod znakami drogowymi tabliczki „Strefa wolna od LGBT”
„Strefy Wolne od LGBT stały się faktem. Czas ruszyć w Polskę i sfotografować ludzi, którzy żyją, mieszkają i pochodzą ze stref, których jest już kilkadziesiąt w Polsce. Duże stalowe znaki, które w symboliczny sposób przymocowałem pod nazwami miejscowości to odpowiedź na symboliczne stanowiska gmin i powiatów – pisał wtedy na Facebooku. – Cel? Pokazać osoby, których dotyczą, prawdziwych ludzi, których radni tak bardzo się boją. Pojadę do 36 miejscowości aby pokazać wam, że jesteśmy!” – tłumaczył.
Czytaj też:
Warszawskie radne chcą dokładniejszej kontroli maseczek. Na ulice wyjdą specjalne patrole?