Kreml twierdzi, że jest niewinny. To akurat nie dziwi. Dziwi co innego. Cynizm Moskwy i wiara, że – jak wiele razy wcześniej – wszystko przyschnie i przycichnie.
Odwracając sytuację. Co by się stało, gdyby ślady „setek" ataków jakie – zdaniem rzecznika Kremla – codziennie przypuszczane są na oficjalną stronę prezydenta Putina, prowadziły do Estonii, Polski albo na Litwę? Boję się myśleć. Mam nadzieję, że odbezpieczona zostałaby tylko broń konwencjonalna, a nie atomowa.
To prawda, że adresy IP mogą być fałszywe. Ale prawdą też jest, że wytrawny specjalista może mimo tego wyśledzić źródło ataku. I tak właśnie zrobiono (i cały czas się robi) w Estonii. Specjaliści z CERT - zespołu szybkiego reagowania, który powołano zaledwie kilka miesięcy temu do przeciwstawiania się cyberatakom - ale także spece z Europy Zachodniej twierdzą, że niektóre ataki prowadzone są wprost z komputerów należących do instytucji państwowych Rosji. Znaleziono kilka ewidentnych przypadków, w których komputery w Wietnamie czy Indiach, z których przeprowadzano ataki, były zaledwie ostatnim ogniwem w długim łańcuchu. Kto zgadnie gdzie specjaliści znaleźli pierwsze ogniwo? W Rosji. Co ciekawe, kilka ataków zostało przeprowadzonych wprost z komputerów należących do administracji prezydenta Putina.
Atak na komputery jest tak zmasowany, że władze w Talinie o pomoc poprosiły NATO i UE. Jeden z paragrafów „konstytucji" Sojuszu Północnoatlantyckiego jasno stwierdza, że zaatakowanie jednego państwa, jest aktem agresji wobec wszystkich. Trzeba koniecznie to zdanie przypomnieć przywódcom Europy. Musieli je zapomnieć. Gdyby pamiętali, nie uśmiechaliby się tak szeroko do prezydenta Putina w Samarze.
To prawda, że adresy IP mogą być fałszywe. Ale prawdą też jest, że wytrawny specjalista może mimo tego wyśledzić źródło ataku. I tak właśnie zrobiono (i cały czas się robi) w Estonii. Specjaliści z CERT - zespołu szybkiego reagowania, który powołano zaledwie kilka miesięcy temu do przeciwstawiania się cyberatakom - ale także spece z Europy Zachodniej twierdzą, że niektóre ataki prowadzone są wprost z komputerów należących do instytucji państwowych Rosji. Znaleziono kilka ewidentnych przypadków, w których komputery w Wietnamie czy Indiach, z których przeprowadzano ataki, były zaledwie ostatnim ogniwem w długim łańcuchu. Kto zgadnie gdzie specjaliści znaleźli pierwsze ogniwo? W Rosji. Co ciekawe, kilka ataków zostało przeprowadzonych wprost z komputerów należących do administracji prezydenta Putina.
Atak na komputery jest tak zmasowany, że władze w Talinie o pomoc poprosiły NATO i UE. Jeden z paragrafów „konstytucji" Sojuszu Północnoatlantyckiego jasno stwierdza, że zaatakowanie jednego państwa, jest aktem agresji wobec wszystkich. Trzeba koniecznie to zdanie przypomnieć przywódcom Europy. Musieli je zapomnieć. Gdyby pamiętali, nie uśmiechaliby się tak szeroko do prezydenta Putina w Samarze.