Mógł pobić rekord Polski, zabrakło mu jednej rzeczy. To przestroga dla wędkarzy

Mógł pobić rekord Polski, zabrakło mu jednej rzeczy. To przestroga dla wędkarzy

To mógł być rekordowy lin. Zabrakło jednego
To mógł być rekordowy lin. Zabrakło jednego Źródło: Shutterstock / Wiadomości Wędkarskie PZW
Każdy wędkarz marzy o tym, żeby wyciągnięta przez niego ryba okazała się rekordową. Ta, którą złowił pan Janusz, mogła taką być. Niestety nigdy się tego nie dowie.

Powiedzieć, że pan Janusz zrobił co mógł, żeby jak najlepiej przygotować się do niedzielnego wypadu na ryby, to nic nie powiedzieć. Już dzień wcześniej przygotował swoją specjalną zanętę. Ziarna pęczaku z domieszką kurkumy i cukru wanilinowego gotował niemal godzinę. Całą noc czekał, aż będą gotowe. Cel był jeden: liny.

Na łowisku Żywiec SO2 pan Janusz znalazł się już o 4.30. „Tym razem bez żony, która miała dołączyć do mnie po południu” – pisze w liście przesłanym Wiadomościom Wędkarskim PZW.

Wędkarz od razu zdecydował się na rozłożenie dwóch zestawów na dwóch dystansach – 40 i 60 metrów. „Na bliższym dystansie łowiłem na żółte czinkersy w rozmiarze 6-9 mm, a na dalszym na żółto-pomarańczowe waftersy” – uchyla rąbka tajemnicy.

Ponad cztery godziny czekania na brania

Pierwsze brania zaczęły się dopiero ok. godz. 9.00. Na dalszy haczyk wpadały głównie mierzące do pół metra jazie, a na bliższy małe karpie i leszcze. Im było cieplej, tym brań było mniej.

Wszystko zmieniło się, kiedy po południu do pana Janusza dołączyła żona i rozpalili wspólnego grilla. „Wróciłem do przynęt, które na początku zasiadki przyniosły brania. Dzięki nim, na dalszym dystansie, w ciągu godziny złowiłem około 35 jazi” – relacjonuje.

Nadal jednak bliższy dystans nie przynosił oczekiwanych efektów, „wędka stała jak zaczarowana”. Zapadła decyzja o zakończeniu wędkowania. Jak się okazało, przedwczesna. „Gdy zacząłem składać krzesło zobaczyłem branie na wędce postawionej na bliższym dystansie. Po zacięciu poczułem, że ryba jest ładna” – pisze pan Janusz.

To mógł być rekord Polski

Jak wspomina, na początku myślał, że to duży leszcz. Nie pasowało mu jednak, że podczas holu ryba pyskiem ryje w dno. „Gdy zobaczyłem rybę pod powierzchnią krzyknąłem do żony, by rozwinęła podbierak, bo mam lina i jest to ryba życia!” – relacjonuje.

„Po podebraniu ryby nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Lin był ogromny. Łowiłem już wcześniej liny, najczęściej w przedziale 20-40 cm, czasami zdarzyła się ładna 50-tka, ale ten był o wiele większy. Miara pokazała 61,5 cm” – czytamy.

Niestety. Pan Janusz nie miał przy sobie wagi, żeby sprawdzić czy udało mu się pobić wynoszący 4,64 kg rekord Polski. „Obszedłem cały brzeg, ale żaden z kolegów też jej nie miał. Być może ten okaz byłby cięższy do oficjalnego rekordu Polski? Tego już się nigdy nie dowiem” – zastanawia się wędkarz.

Czytaj też:
Nowy wędkarski rekord Polski. Byli pewni, że to okazały sum
Czytaj też:
Ryby, które chodzą po lądzie. Naukowcy tłumaczą, jak to możliwe

Źródło: Wiadomości Wędkarskie PZW