Choć 35-letni Mateusz J. został już zatrzymany, a prokuratura postawiła mu zarzuty, ta sprawa nie daje spokoju. Pytań jest wiele: Co dokładnie działo się z kobietą? Dlaczego nikt jej nie szukał? Czy naprawdę żaden z sąsiadów nie słyszał jej krzyków? Kolejne dni przynoszą kolejne odpowiedzi.
Horror w Gaikach
Dramatyczna historia Małgorzaty na jaw wyszła w ubiegłym tygodniu, kiedy 30-latka została przywieziona z obrażeniami do szpitala w Głogowie przez 35-latka. Choć nie była to jej pierwsza wizyta w placówce, po raz pierwszy kobieta zdecydowała się powiedzieć lekarzom prawdę. – Innej okazji mogło już nie być – powiedziała dziennikarzom lokalnego portalu kobieta.
Prawda okazała się gorsza od jakichkolwiek wyobrażeń. Ostatnie pięć lat 30-latka spędzić miała w przydomowym pomieszczeniu gospodarczym w Gaikach pod Głogowem. Tam miała być kneblowana, katowana, gwałcona. „Była tak zniewolona, że godziła się na wszystko” – opisywał sprawę lokalny portal.
Lekarze natychmiast powiadomili policję, policja – prokuraturę. Mateusz J. został zatrzymany i usłyszał zarzuty, do których się nie przyznał. Kobieta została w szpitalu w Głogowie. Według informacji Onetu opuścić ma go w poniedziałek, skąd od razu trafić ma do placówki, która zaopiekuje się jej zdrowiem psychicznym.
Sąsiedzi: Co mieliśmy zobaczyć albo usłyszeć?
Jednym z głównych pytań w sprawie jest to, jakim cudem nikt nie zauważył, że w tamtym miejscu ktoś jest przetrzymywany. Pytani przez Onet o sprawę rodzice zatrzymanego jasno deklarują, że o niczym nie wiedzieli.
Podobnie jest z sąsiadami. Będąca na miejscu dziennikarka Onetu usłyszała od nich, że był to „wielki szok”. – Myśli pani, że gdyby ktoś coś podejrzewał, nic by nie zrobił? Ja dopiero jak w piątek z pracy wróciłem, to się dowiedziałem o sprawie – powiedział jej jeden z pytanych.
Inna sąsiadka, która mieszka z rodziną J. płot w płot, również zapewniła, że o niczym nie wiedziała. – Powiem pani, że nic mnie tak nie zdenerwowało, jak jakiś psycholog, co się mądrzył w telewizji i mówił, że my jesteśmy współwinni. Że na pewno coś słyszeliśmy. A proszę zobaczyć, jakie to są mury. To okienko jest od środka zamurowane. Co mieliśmy zobaczyć albo usłyszeć? To niedorzeczne – powiedziała dziennikarce.
Kobieta zdradziła przy tym, że sam 35-latek wydawał jej się „dziwny”. – Na przykład wieczorami szedł z latarką tam na koniec działki pod las, świecił i kopał jakieś dołki. Wtedy uznałam, że lepiej się trzymać od niego z daleka – usłyszał Onet.
Zaskakujące słowa dyrektorki MOPR-u w Lesznie
Zastanawiające jest także to, ile dokładnie 30-latka miała być przetrzymywana. Prokuratura bierze tutaj pod uwagę okres od 1.01.2019 do 28.08.2024. Zdaniem Donaty Majchrzak-Popławskiej, dyrektorki Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Lesznie, jest to niemożliwe.
– Ta historia jest tragiczna, ale dziwią mnie pojawiające się w mediach informacje o tym, że kobieta była więziona od początku 2019 r. Pani Małgorzata do połowy 2020 r. przebywała w ośrodku interwencyjno-readaptacyjnym w Lesznie – przekazała Onetowi.
Słowa dyrektorki lesznowskiego MOPR-u negują także twierdzenie, że kobiety przez tyle lat miał nikt nie szukać. Wręcz przeciwnie – sąd miał względem 30-latki ustalić kuratora dla osoby nieznanej z miejsca pobytu. Ponadto kobiecie już wcześniej miało zdarzać się znikać bez słowa.
– Z informacji, które posiadamy, wynika, że to nie była historia, że ktoś tę kobietę zgarnął z ulicy i uwięził – usłyszał Onet. Małgorzata miała zgłosić się do ośrodka, kiedy jej partner miał zacząć stosować przemoc. „Wiele wskazuje na to, że mógł nim być Mateusz J”. – pisze portal. – Była jej zaproponowana próba odseparowania się od niego – przekazała Majchrzak-Popławska. Mimo tego kobieta miała zabrać swoje rzeczy i zniknąć bez śladu.
Czytaj też:
Zgotował piekło 30-latce. Ojciec oprawcy z Gaików zwrócił uwagę na jedną rzeczCzytaj też:
Dwa ciała w kuchni. Nie żyje była uczestniczka polskiego „Top Model” i jej mąż