Pan Tomasz w piątek zaangażował się do pomocy przy sypaniu piachu do worków. Na ulicy w pobliżu jego bloku pracowała straż pożarna. W ten sam sposób dzień spędzał też 15 września – do momentu, aż policjant z lokalnego posterunku nie przyszedł na wały, by ostrzec wszystkich zebranych przed niebezpieczeństwem. Wtedy 54-latek rzucił worki i pobiegł do auta, by przestawić swój pojazd na wzniesienie.
W pewnym momencie woda zalała rynek w Głuchołazach. Gdy pan Tomasz był zaledwie kilka metrów od bloku, nagle „wokół niego powstało morze” – czytamy. Jak udało się mu ocaleć? Musiał ratować się sam, bo nikt nie przybył mu na pomoc.
Głuchołazy. Pan Tomasz miał wielkie szczęście w nieszczęściu
„Fakt” opisuje, że „na budowie mostu usypane były góry tłucznia i piachu”, które uratowały życie 54-latkowi. Przez nie chciał dotrzeć do bloku, ale nie był w stanie. Musiał na jednej z nich pozostać. Zrobiono mu nawet zdjęcie (i to nie jedno), które okrążyło media społecznościowe – jak stał na górce i machał rękoma. Ludzie dzwonili i informowali o wszystkim służby. Ale czy te natychmiast zareagowały? Z relacji 54-latka wynika, że nie.
Mężczyzna opowiada, że sąsiedzi powywieszali białe flagi, które dla służb są jasnym sygnałem, że w danym miejscu potrzebna jest pomoc przy ewakuacji. 54-latek twierdzi, że nad jego głową w pewnym momencie przeleciał nawet helikopter. Zaczął „machać” do załogi „w umówiony sposób”. Bezskutecznie. Innym razem nieopodal jechał samochód wojskowy, ale żołnierze mieli rzekomo jedynie pokiwać na widok mężczyzny, ale nie zrobili nic, by mu pomóc. Być może nie mieli takiej możliwości, a być może są inne wytłumaczenia. Jednak poziom wody podwyższał się, a górka niestety rozsypywała się. Mężczyźnie groziło ogromne niebezpieczeństwo.
– Chciałem zrobić sobie jakiś okop. Myślałem, że mnie ta woda pochłonie. Cały prąd szedł przez nią, chwila moment wszystko się rozmywało. (...) Chciałem rzucać się w ten nurt, ale wiedziałem, że jest budowa, w wodzie pływały blachy, gruz, kamienie. W końcu zrobiło mi wszystko jedno – mówi ze smutkiem. Spędził na górce bite dziewięć godzin. Nie zjawił się nikt, by mu pomóc, więc 54-latek uratował się sam. Postanowił, że sam pokona wodę, gdy jej poziom nieco opadł. Mimo że sięgała mu do pasa, to jednak zdołał dotrzeć do bloku.
Mężczyzna przyznaje, że sytuacja ta była dla niego dużym przeżyciem. Zapewne zapamięta ją na zawsze.
O powodzi w Polsce rozpisują się zagraniczne media. „W Głuchołazach zawalił się most”
Powódź, która na myśl przywodzi wielu osobom tę, do której doszło w 1997 roku (nazywaną „powodzią tysiąclecia”) odbiła się szerokim echem nie tylko w Polsce. Z żywiołem zmagają się obecnie także Czesi, a o problemach obu państw napisali niedawno dziennikarze z agencji Reutera. Zrelacjonowali dla czytelników to, co działo się w miejscowości pana Tomasza.
– W historycznym polskim mieście Głuchołazy, w pobliżu granicy z Czechami, zawalił się most, a lokalne władze zarządziły ewakuację w niedzielny poranek. Lokalne media podały, że w górskim miasteczku Stronie Śląskie zawalił się kolejny most – informowali 16 września.
Czytaj też:
Wstrząsająca historia mieszkanki Kłodzka. „Po raz drugi wszystko tracimy”Czytaj też:
Powódź w europejskich stolicach. Te atrakcje zamknięto dla turystów