Krystyna Romanowska: Do swojej ostatniej książki „Otoczeni przez kłamców” dopisał pan dodatek o poprawności politycznej. Dlaczego? Poprawność polityczna jest kłamstwem?
Thomas Erikson: Poprawność polityczna ma już sto lat. Przypomnę, że pojawiła się w kręgach marksistowsko-leninowskich po rewolucji lutowej i odnosiła się do tego, co można, a czego nie należy mówić na temat zasad Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Potem to określenie ewoluowało w kierunku włączania narracji dotyczących szacunku dla mniejszości etnicznych i innych grup społecznych. Pod koniec XX wieku, odkąd konserwatyści w USA zaczęli nazywać lewicowców „politycznie poprawnymi”, by oskarżyć ich o cenzurę, określenie to nabrało pejoratywnego znaczenia.
W moim rozumieniu poprawność polityczna to mówienie rzeczy, które wydają się być dobre, ale nie są prawdziwe. Jestem – prawdę mówiąc – za stary, aby bawić się w takie gierki. Dlatego nie lubię politycznej poprawności. Mieszkając w Szwecji, uważam, że mamy z nią ogromny problem na każdym szczeblu. Dotyka wszystkich aspektów – przez migrację, różnice między mężczyzną a kobietą czy „kulturę ofiary”, czyli postrzeganie siebie – zwłaszcza wśród młodych ludzi – jako kogoś skrzywdzonego.
Polityczna poprawność nie buduje odporności psychicznej?
Rozbija ją w pył.Widzimy to po chociażby po zwiększającej się liczbie diagnoz psychicznych czy psychiatrycznych młodych ludzi. Oczywiście, że to nasze pokolenia stworzyło taki świat, w którym ci młodzi ludzie w ten sposób funkcjonują. Cieszę się, że moje dzieci są już dorosłe i doskonale widzą różnicę między prawdą a poprawnością polityczną.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.