Sprawę nagłośniła „Gazeta Wyborcza”. Redakcja dziennika przypomina, że o sytuacji, jaka panuje w DPS, opinia publiczna po raz pierwszy dowiedziała się w czasie pandemii – w 2020 roku. Dziennikarze pisali, że pensjonariusze nie mają wystarczającej pomocy medycznej, nie otrzymują odpowiedniej ilości pożywienia, a także, że placówka boryka się z brakami personelu.
Koszt pobytu w zielonogórskim DPS? Wgniata w fotel
U jednej z kobiet, która mieszkała w domu pomocy społecznej, w ranie miały zalęgnąć się larwy – śledczy w tym momencie planują ws. akt oskarżenia. Jeśli chodzi o inne przypadki zaniedbań, „GW” podaje, że konsekwencje ponieśli już dwaj lekarze i kilka pielęgniarek. Ówczesny zarządca miasta miał po ujawnieniu nieprawidłowości miał lepiej nadzorować miejsce – kierownictwo w placówce objęły zresztą inne osoby. Jednak według radnych sytuacja nie poprawiła się.
Pracownicy wskazują, że od lutego szefostwo nie umiało poradzić sobie ze świeżbem, który miał pojawić się w DPS. Mieszkańcy domu mieli też zostać pogryzieni przez pluskwy. To jednak nie wszystko, bo pojawić miały się też braki w wyposażeniu – nie było wystarczająco dużo nowych materacy do łóżek, pościeli, kompletów bielizny czy ręczników. Nowi pensjonarusze otrzymywali więc niekiedy używane ubrania, poduszki czy materace po osobach zmarłych. Jedna z zielonogórskich radnych po kontroli ujawniła, że do pralki, w której umieszczano brudne mopy, wkładać miano także pościel mieszkańców DPS.
„GW” przypomina, że miesięczny koszt pobytu w tym miejscu wynosi aż 9,5 tysiąca złotych.
Pensjonariusze mieli być myci raz w tygodniu. Byłe szefostwo zaprzecza
Szefostwo DPS wskazuje, że pracownicy mylą pasożyty z okruchami chleba czy siemieniem lnianym. Jeśli chodzi o braki pościeli, to informują, że do magazynów trafiło ponad 100 kompletów, a także nowe ochranicze na materace czy ręczniki, jak również 200 koców. Pracownicy odpowiadają, że nic z wymienionych rzeczy nigdy nie widzieli.
Inna radna podaje, że pensjonariusze mieli być kąpani raz na tydzień. Kierownictwo DPS odpowiada, że mieszkańcy byli przemywani codziennie mokrą gąbką w łóżkach. Mieli być także regularnie badani, m.in. przez specjalistów dermatologii (jeśli chodzi o zmiany skórne), na co mają dowody w postaci spisów lekarskich. Kolejna radna mówi, że nie uzyskano wglądu do kart pacjentów. Nie wiadomo więc, jak prowadzona jest dokumentacja medyczna. Bliscy niektórych mieszkańców twierdzą, że niekiedy bezzasadnie podawane były im leki uspokajające, przez co starsi ludzie mają funkcjonować nieco otępieni.
Podczas kontroli wyszło też na jaw, że dzwonki służące do wzywania pomocy mają być niepodłączone albo nie działają. Niektóre miały być też poukrywane. Tymczasem wśród pensjonariuszy są osoby po udarach, które nie mówią zbyt dobrze, więc nie będą w stanie krzyczeć, by wezwać pomoc. Gdy jedna z radnych odnalazła działający alarm, po jego włączeniu oczekiwać na przyjście pielęgniarki miała aż pół godziny. W sytuacji, gdyby chodziło o atak serca pensjonariusz mógłby umrzeć.
DPS ma nową dyrektorkę. Wicedyrektor został zwolniony. Poprzednia szefowa przebywa na L4
W rozmowie z „GW” bliscy korzystających z usług DPS opowiadają, że mimo dużych opłat muszą sami dokarmiać czy prać ubrania rodziców. Pensjonariusze otrzymywali też słabej jakości jedzenie, takie jak salceson, mortadela z chlebem. Zupy robiono na bazie mrożonek. Na dowód opublikowali zdjęcia.
„GW” podaje, że pod koniec listopada w DPS zatrudniono nową dyrektorkę. Obecna jest natomiast na zwolnieniu lekarskim. Wcześniej odwołano z funkcji wicedyrektora. Zdecydował o tym Marek Kamiński – wiceprezydent Zielonej Góry. Dlaczego? Wytłumaczył to w rozmowie z „GW”. – Odpowiedź wicedyrektora na protokół pokontrolny była dla nas nie do zaakceptowania ze względu na bezpieczeństwo pensjonariuszy i pracowników. Utrata zaufania, zachowanie niegodne urzędnika publicznego – wskazał.
Czytaj też:
Będzie nowa autostrada w Polsce. „Jesteśmy na początkowym etapie"Czytaj też:
Prawie 90 proc. pracowników do zwolnienia? Kontrowersyjna decyzja dużej firmy