Twierdzą one, że "ponad ich głowami oraz przy wykorzystaniu niewiedzy i uprzedzeń" przedstawiciele polityki, jak również organizacji społecznych podsycają negatywne nastroje przeciw prostytutkom.
Walczą z uwłaczającymi ich godności warunkami pracy
- Pod pretekstem walki z "uwłaczającymi godności ludzkiej warunkami pracy" prowadzona jest w rzeczywistości polityka zmierzająca do wprowadzenia zakazu oraz zniszczenia naszej egzystencji - twierdzą autorki ogłoszenia.
Anons ten jest kolejną odsłoną sporu o powstające w Niemczech domy publiczne stosujące tzw. flatrate. Obowiązuje w nich zasada, że klient płaci jedną ryczałtową opłatę np. ok. 100 euro i może otrzymać dowolną liczbę usług seksualnych oraz korzystać z baru. Według tej koncepcji funkcjonuje m.in. sieć "Pussy Club" z domami publicznymi w Berlinie, Heidelbergu i Wuppertalu. Otwarty na początku czerwca tego roku nowy przybytek w Fellbach koło Stuttgartu wywołał protesty społeczne i oskarżenia o poniżanie kobiet.
Merkel zainterweniuje?
Szeroka koalicja, złożona z polityków różnych opcji, organizacji broniących praw kobiet, stowarzyszenie mieszkańców Fellbach, kościołów złożyła do prokuratury zawiadomienie przeciwko klubowi, zarzucając jego właścicielom wyzyskiwanie kobiet. Także minister spraw wewnętrznych Badenii-Wirtembergii Heribert Rech (CDU) wyraził swoje oburzenie i nie wykluczył prawnych działań przeciw tego typu domom publicznym.
W lipcu inicjatywa społeczna wystosowała list otwarty w tej sprawie do kanclerz Angeli Merkel oraz członków jej rządu z żądaniem zakazania uwłaczających kobietom praktyk, stosowanych przez nowy dom publiczny w Fellbach.
Choć jak na razie policja, która odwiedziła przybytek, nie dopatrzyła się złamania przepisów, jego krytycy uważają, iż to tylko kwestia czasu. W domach publicznych z ryczałtowymi stawkami zaciera się bowiem granica między dobrowolnym uprawnianiem prostytucji a zmuszaniem do niej.
"Wszystko jest możliwe..."
Według agresywnej reklamy klubu, pod hasłem "Wszystko jest możliwe..." klient może zażądać każdej możliwej usługi. To godzi w kontrakty kobiet tam zatrudnionych przewidujące, iż mają one prawo decydować, z kim chcą mieć kontakt i jakie usługi wykonują.
- Jestem tym oburzona - oświadczyła siostra Lea Ackermann, przewodnicząca organizacji "Solwodi", która walczy z przymusową prostytucją. Jej zdaniem za "fasadą eleganckich nowych domów publicznych dochodzi do łamania praw człowieka". Organizacja wini o wszystko ustawę z 2002 r. regulującą prostytucję w Niemczech.
- To wszystko bezpodstawne zarzuty. Nikt nikogo nie zmusza do prostytucji i świadczenia każdej usługi, jakiej klient sobie zażyczy - powiedziała Juanita Henning szefowa organizacji Dona Carmen. I dodała, że w tym całym sporze nie wcale chodzi o "warunki pracy kobiet w domach publicznych, ale o moralną kampanię oraz znalezienie pretekstu do zaostrzenia przepisów, które i tak nie są dobre". Organizacja zarzuca też "rasizm" przeciwnikom domów publicznych, którzy publicznie nazywają pochodzące z zagranicy prostytutki "nieświadomymi kobietami".
"Same możemy zadecydować"
- Na pewno jesteśmy w stanie same zdecydować, gdzie, na jakich warunkach i jak długo chcemy pracować. Nie potrzebujemy pouczania ani podsycania nastrojów, ale rzeczowej dyskusji - napisano w ogłoszeniu prasowym.
Dlatego na wrzesień podpisane pod anonsem kobiety zaprosiły swych krytyków - w szczególności ministra Recha, burmistrza Fellbach oraz przedstawiciela diecezji katolickiej - na wycieczkę po domu publicznym oraz otwartą debatę.
Według szacunków niemieckich władz prostytucją trudni się w kraju 400 tysięcy osób, głównie kobiet. Związek zawodowy Verdi ocenia obroty tego sektora na ok. 14,5 miliarda euro rocznie. Od 2002 r. w Niemczech prostytucja jest legalna. Osoby trudniące się nią opłacają podatek dochodowy i mają prawo do świadczeń.
dar, pap