38-letnia Solange Mangano była piękną, długonogą brunetką. W młodości zdobyła tytuł miss Argentyny. Dochowała się dwójki dzieci. Miała wszystko czego może chcieć kobieta. No prawie wszystko. Nie miała pośladków Jennifer Lopez. Dlatego zdecydowała się na operację plastyczną, która kosztowała ją życie.
Śmierć w wyniku nieudanej operacji jest czymś, z czym każdy z nas musi się liczyć. Lekarze są tylko ludźmi – popełniają czasem błędy. Coś zawsze może pójść nie tak. Narkoza może być zbyt silna, albo nasze ciało zbyt słabe. Z reguły jednak operacji poddajemy się w związku z bezpośrednim zagrożeniem naszego zdrowia lub życia. Śmierć w wyniku operacji, która ma nadać wymarzony kształt naszej pupie – choć jest tragedią, jest również mocno groteskowa.
Jeszcze bardziej groteskowo robi się wtedy, gdy zadamy sobie pytanie dlaczego Solange Mangano zdecydowała się na ryzykowną, jak się potem okazało, operację. Otóż kobieta zrobiła to, aby upodobnić się do innej kobiety. Zresztą nie tylko ona. Okazuje się, że pośladki Jennifer Lopez robią wśród kobiet prawdziwą furorę. Według sondażu przeprowadzonego przez Międzynarodowe Towarzystwo Chirurgii Plastycznej są one najczęściej wybierane jako wzór przez kobiety, które chcą poprawić tą część swojego ciała. Oznacza to ni mniej ni więcej, że dziesiątki, a może setki tysięcy kobiet chcą, by ich pupy wyglądały identycznie. A skoro pupy to może wkrótce również nogi, nosy, piersi, twarze – medycyna robi błyskawiczne postępy, więc może za dwadzieścia lat po ulicach będą paradowały tłumy sobowtórów Jennifer Lopez albo (w wersji rodzimej) Kaś Cichopek. Prawda, że interesująca wizja?
Historia Solange Mangano jest smutnym znakiem naszych czasów. Przez wieki ludzie robili wiele, by podkreślić swoją indywidualność i odrębność. By zaznaczyć, że ich „ja" różni się czymś od całej masy „onych". Można to było robić na rozmaite sposoby – jedni odkrywali Amerykę, a inni pięknie grali na fortepianie. Trzpiotki stroiły się w wyszukane kiecki (koniecznie inne niż te noszone przez ich rywalki), a marynarze przyozdabiali swoje ciało tatuażami. Fizycy porządkowali na nowo wszechświat, a humaniści wymyślali wydumane teorie w których najważniejsze było to, że były ich własne. Naprawdę zrobiliśmy wiele, aby nie być kalką swoich bliźnich. Ludzi, którzy uważali się za kopię innych – drugich Napoleonów, Cezarów czy innych Koperników uważano za szaleńców. A teraz nagle dokonujemy wolty.
Nie chodzi już nawet o nieszczęsne pupy – bo to dotyczy również innych dziedzin życia. Wszyscy musimy mieć konto na Facebooku, spędzić wakacje w Egipcie i orientować się kto wygrał ostatni „Taniec z Gwiazdami". Musimy kochać demokrację, nie lubić Iranu i posiadać konto w banku. Dobrze jest jeszcze wypić czasem kawę w Starbucksie i obowiązkowo wyposażyć się w telefon komórkowy oraz iPod’a. Poza tak wyznaczoną przestrzenią ma prawo przebywać jedynie garstka niegroźnych dziwaków, dla których pupa Jennifer Lopez nie stanowi żadnego punktu odniesienia.
Solange Mangano powinna dziś żyć i wychowywać swoje dzieci. I pielęgnować swoją niepowtarzalną indywidualność, której częścią jest jedyna w swoim rodzaju pupa. Człowiek – to brzmi dumnie tylko wtedy, gdy pod tą nazwą kryje się coś wyjątkowego. W momencie, gdy wszyscy będziemy mieli pupę Jennifer Lopez zaczniemy przypominać lustra, które przeglądają się w innych lustrach. Na dłuższą metę to bardzo nudne zajęcie.
Jeszcze bardziej groteskowo robi się wtedy, gdy zadamy sobie pytanie dlaczego Solange Mangano zdecydowała się na ryzykowną, jak się potem okazało, operację. Otóż kobieta zrobiła to, aby upodobnić się do innej kobiety. Zresztą nie tylko ona. Okazuje się, że pośladki Jennifer Lopez robią wśród kobiet prawdziwą furorę. Według sondażu przeprowadzonego przez Międzynarodowe Towarzystwo Chirurgii Plastycznej są one najczęściej wybierane jako wzór przez kobiety, które chcą poprawić tą część swojego ciała. Oznacza to ni mniej ni więcej, że dziesiątki, a może setki tysięcy kobiet chcą, by ich pupy wyglądały identycznie. A skoro pupy to może wkrótce również nogi, nosy, piersi, twarze – medycyna robi błyskawiczne postępy, więc może za dwadzieścia lat po ulicach będą paradowały tłumy sobowtórów Jennifer Lopez albo (w wersji rodzimej) Kaś Cichopek. Prawda, że interesująca wizja?
Historia Solange Mangano jest smutnym znakiem naszych czasów. Przez wieki ludzie robili wiele, by podkreślić swoją indywidualność i odrębność. By zaznaczyć, że ich „ja" różni się czymś od całej masy „onych". Można to było robić na rozmaite sposoby – jedni odkrywali Amerykę, a inni pięknie grali na fortepianie. Trzpiotki stroiły się w wyszukane kiecki (koniecznie inne niż te noszone przez ich rywalki), a marynarze przyozdabiali swoje ciało tatuażami. Fizycy porządkowali na nowo wszechświat, a humaniści wymyślali wydumane teorie w których najważniejsze było to, że były ich własne. Naprawdę zrobiliśmy wiele, aby nie być kalką swoich bliźnich. Ludzi, którzy uważali się za kopię innych – drugich Napoleonów, Cezarów czy innych Koperników uważano za szaleńców. A teraz nagle dokonujemy wolty.
Nie chodzi już nawet o nieszczęsne pupy – bo to dotyczy również innych dziedzin życia. Wszyscy musimy mieć konto na Facebooku, spędzić wakacje w Egipcie i orientować się kto wygrał ostatni „Taniec z Gwiazdami". Musimy kochać demokrację, nie lubić Iranu i posiadać konto w banku. Dobrze jest jeszcze wypić czasem kawę w Starbucksie i obowiązkowo wyposażyć się w telefon komórkowy oraz iPod’a. Poza tak wyznaczoną przestrzenią ma prawo przebywać jedynie garstka niegroźnych dziwaków, dla których pupa Jennifer Lopez nie stanowi żadnego punktu odniesienia.
Solange Mangano powinna dziś żyć i wychowywać swoje dzieci. I pielęgnować swoją niepowtarzalną indywidualność, której częścią jest jedyna w swoim rodzaju pupa. Człowiek – to brzmi dumnie tylko wtedy, gdy pod tą nazwą kryje się coś wyjątkowego. W momencie, gdy wszyscy będziemy mieli pupę Jennifer Lopez zaczniemy przypominać lustra, które przeglądają się w innych lustrach. Na dłuższą metę to bardzo nudne zajęcie.