Według doktryny liberalnej państwo powinno być obecne w życiu każdego człowieka tylko wtedy, gdy płaci on podatek, lub gdy przechodząc na pasach przez ulicę zobaczy policjanta. W systemie totalitarnym człowiek jest w całości własnością państwa, które może nim, jego majątkiem i jego rodziną dysponować dowolnie. I teraz zagadka – do którego z tych modeli bliżej jest dzisiejszej Wielkiej Brytanii?
Jeszcze do dzisiaj odpowiedź wydawała mi się oczywista. Wielka Brytania – starsza siostra „kraju wolnych", czyli Stanów Zjednoczonych; kraj, w którym parlamentarzyści byli potężniejsi od króla w czasie, gdy w całej Europie królował absolutyzm; wreszcie kraj w którym nigdy w siłę nie urosła żadna skrajna organizacja – lokalni komuniści, czy faszyści byli raczej przyrodniczą ciekawostką niż realną siłą polityczną nie może mieć nic wspólnego z totalitaryzmem. Jeszcze do dzisiaj takiej odpowiedzi udzieliłbym zupełnie bezrefleksyjnie.
Ale o to przeczytałem, że para brytyjskich rodziców straciła prawo do wychowywania własnego dziecka, ponieważ… nie chciała go karmić słodyczami i chipsami (sic!). Szokujące w całej historii jest wszystko. Najpierw to, że rodzice, którzy zwrócili się do lekarza z prośbą o pomoc w przekonaniu do spożywania posiłków swojego 2-letniego syna-niejadka usłyszeli od lekarza, że powinni pozwolić mu na jedzenie tego na co ma ochotę – czyli czekolady, batonów, chipsów, cukierków i tego typu produktów. Nie wiem czy lekarz był w zmowie z dwulatkiem, ale jego rada na to wskazuje – no chyba, że doktor akurat przechodził epizod chwilowej niepoczytalności. Zdarza się najlepszym. Jeszcze bardziej szokujące jest to, że niepoczytalność udzieliła się urzędnikom opieki społecznej. Kiedy rodzice słysząc radę lekarza popukali się w czoło ten zaalarmował odpowiednich urzędników. Nie usłyszał jednak od nich rady by przebadał się na ewentualność czasowej utraty zmysłów – jego ostrzeżenie, że „potworni" rodzice zamierzają z premedytacją zagłodzić swoje dziecko została potraktowana poważnie. Ale najbardziej szokująca jest decyzja jaką w tej sprawie podjęli urzędnicy. Kiedy stwierdzili że maluch rzeczywiście nie ma pod ręką kilku tabliczek czekolady, obowiązkowej paczki chipsów oraz Coca-coli do popicia postanowili ukrócić „męki” dziecka i skierowali je do rodziny zastępczej. Tam zgodnie z zaleceniami lekarza chłopca uszczęśliwiano łakociami do woli. Dopiero sąd zakończył tę tragikomedię orzekając, że ktoś tu postradał zmysły, a dzieckiem powinni zająć się rodzice, zanim dostanie cukrzycy i tuzina bolesnych ubytków w uzębieniu.
Historia skończyła się więc happy endem. Tym razem. Ale gdyby rzecz działa się w np. w Szwecji a chłopiec miał nie 2 ale np. 10 lat to być może pozwałby rodziców za znęcanie się nad nim – bo w Szwecji dzieci już takie prawo mają. Oczywiście w imię własnego dobra. Tak jak w imię dobra 2-latka urzędnicy opieki społecznej odebrali go rodzicom. Obrońcy praw dziecka powiedzą pewnie, że pojedyncze błędy systemu nie świadczą o jego słabości. Że dzięki takim urzędnikom wiele dzieci unika bicia, przemocy psychicznej, gwałtów. Ale ja odbije piłeczkę – a ile dzieci, tak jak opisany wyżej 2-latek zostaje odebranych kochającym rodzicom? Ile bez powodu trafia do sierocińca? Ile padnie tam ofiarą losu stokroć gorszego niż to, co miało im rzekomo grozić w domu? Losu takiego jaki był udziałem małych podopiecznych włoskiego żłobka bitych i zamykanych w szafach przez opiekunki? A skoro do nadużyć dochodzi niezależnie od tego czy opieka społeczna jest nadgorliwa, czy nie – to może jednak jako zasadę pozostawiajmy dzieci rodzicom. Zwłaszcza, że państwo chroniąc dzieci wcale ich nie upodmiotawia – jak chcieliby idealiści. Zmienia się tylko „właściciel" maluchów. Zamiast ojca i matki staje się nim urzędnik reprezentujący państwo. A państwo może nie da klapsa, ale i nie przytuli.
Wracając do zadanego na początku pytania – mimo wszystko Wielkiej Brytanii wciąż bliżej do wzorca liberalnego. Tak jak i Szwecji, czy innym krajom Zachodu. Ale tak nie musi być zawsze. Skoro dzisiaj państwo, w szczególnych przypadkach, rości sobie prawa do samodzielnego decydowania o losach dzieci mimo sprzeciwu ich rodziców, jutro może zająć się rodzicami. Albo od dorosłych już dzieci żądać „spłaty długu" wobec opiekuńczej urzędniczki, która kiedyś „uchroniła je” od rodzinnych świąt Bożego Narodzenia, bo rodzice nie karmili ich czekoladą. Totalitaryzm czasem rodzi się w drodze ewolucji. A czasem przypełza. Mając baczenie na rewolucje nie zapominajmy o pełzających zagrożeniach.
Artur Bartkiewicz
Ale o to przeczytałem, że para brytyjskich rodziców straciła prawo do wychowywania własnego dziecka, ponieważ… nie chciała go karmić słodyczami i chipsami (sic!). Szokujące w całej historii jest wszystko. Najpierw to, że rodzice, którzy zwrócili się do lekarza z prośbą o pomoc w przekonaniu do spożywania posiłków swojego 2-letniego syna-niejadka usłyszeli od lekarza, że powinni pozwolić mu na jedzenie tego na co ma ochotę – czyli czekolady, batonów, chipsów, cukierków i tego typu produktów. Nie wiem czy lekarz był w zmowie z dwulatkiem, ale jego rada na to wskazuje – no chyba, że doktor akurat przechodził epizod chwilowej niepoczytalności. Zdarza się najlepszym. Jeszcze bardziej szokujące jest to, że niepoczytalność udzieliła się urzędnikom opieki społecznej. Kiedy rodzice słysząc radę lekarza popukali się w czoło ten zaalarmował odpowiednich urzędników. Nie usłyszał jednak od nich rady by przebadał się na ewentualność czasowej utraty zmysłów – jego ostrzeżenie, że „potworni" rodzice zamierzają z premedytacją zagłodzić swoje dziecko została potraktowana poważnie. Ale najbardziej szokująca jest decyzja jaką w tej sprawie podjęli urzędnicy. Kiedy stwierdzili że maluch rzeczywiście nie ma pod ręką kilku tabliczek czekolady, obowiązkowej paczki chipsów oraz Coca-coli do popicia postanowili ukrócić „męki” dziecka i skierowali je do rodziny zastępczej. Tam zgodnie z zaleceniami lekarza chłopca uszczęśliwiano łakociami do woli. Dopiero sąd zakończył tę tragikomedię orzekając, że ktoś tu postradał zmysły, a dzieckiem powinni zająć się rodzice, zanim dostanie cukrzycy i tuzina bolesnych ubytków w uzębieniu.
Historia skończyła się więc happy endem. Tym razem. Ale gdyby rzecz działa się w np. w Szwecji a chłopiec miał nie 2 ale np. 10 lat to być może pozwałby rodziców za znęcanie się nad nim – bo w Szwecji dzieci już takie prawo mają. Oczywiście w imię własnego dobra. Tak jak w imię dobra 2-latka urzędnicy opieki społecznej odebrali go rodzicom. Obrońcy praw dziecka powiedzą pewnie, że pojedyncze błędy systemu nie świadczą o jego słabości. Że dzięki takim urzędnikom wiele dzieci unika bicia, przemocy psychicznej, gwałtów. Ale ja odbije piłeczkę – a ile dzieci, tak jak opisany wyżej 2-latek zostaje odebranych kochającym rodzicom? Ile bez powodu trafia do sierocińca? Ile padnie tam ofiarą losu stokroć gorszego niż to, co miało im rzekomo grozić w domu? Losu takiego jaki był udziałem małych podopiecznych włoskiego żłobka bitych i zamykanych w szafach przez opiekunki? A skoro do nadużyć dochodzi niezależnie od tego czy opieka społeczna jest nadgorliwa, czy nie – to może jednak jako zasadę pozostawiajmy dzieci rodzicom. Zwłaszcza, że państwo chroniąc dzieci wcale ich nie upodmiotawia – jak chcieliby idealiści. Zmienia się tylko „właściciel" maluchów. Zamiast ojca i matki staje się nim urzędnik reprezentujący państwo. A państwo może nie da klapsa, ale i nie przytuli.
Wracając do zadanego na początku pytania – mimo wszystko Wielkiej Brytanii wciąż bliżej do wzorca liberalnego. Tak jak i Szwecji, czy innym krajom Zachodu. Ale tak nie musi być zawsze. Skoro dzisiaj państwo, w szczególnych przypadkach, rości sobie prawa do samodzielnego decydowania o losach dzieci mimo sprzeciwu ich rodziców, jutro może zająć się rodzicami. Albo od dorosłych już dzieci żądać „spłaty długu" wobec opiekuńczej urzędniczki, która kiedyś „uchroniła je” od rodzinnych świąt Bożego Narodzenia, bo rodzice nie karmili ich czekoladą. Totalitaryzm czasem rodzi się w drodze ewolucji. A czasem przypełza. Mając baczenie na rewolucje nie zapominajmy o pełzających zagrożeniach.
Artur Bartkiewicz