Chaos i paraliż komunikacyjny wynika oczywiście nie ze szczególnego ataku zimy (intensywność opadów nie jest większa niż w latach poprzednich), ani temperatury (-10 stopni to jak na polskie warunki nic nadzwyczajnego). Wynika z nieudolności służb porządkowych i nadzorujących je urzędników. Tak w Warszawie, jak i w innych miastach, urzędnicy nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za nieprzygotowanie służb, brak pługów i ogólny chaos. Efektem jest to, co obserwujemy na drogach każdej zimy.
Na takiej Alasce czy w stanie Michigan opady śniegu są znacznie większe, a temperatura spada zimą nawet do -40 stopni. A jednak drogi są tam bardziej przejezdne. Wynika to z sensownego sposobu rozwiązania problemu. Każdy samorząd ogłasza przetarg na udrażnianie dróg zimą. Wygrywa ta firma, która zaoferuje najniższą cenę. Szefowie takiej firmy z uwagą słuchają prognoz meteorologicznych i przed zimą przygotowują odpowiednią ilość pługów, piaskarek, ludzi. I gdy nadchodzi atak zimy, wszyscy ruszają do działania. Robią to głównie we własnym interesie. Niedostateczne odśnieżenie dróg spowodowałoby interwencję konkurencji i możliwość straty lukratywnego kontraktu. Dlatego w Ameryce surowa zima, choć potrafi życie utrudnić, to jednak nie paraliżuje miast i głównych dróg. Syste ten sprawdza się od lat także w Kanadzie, Szwajcarii i innych krajach, gdzie zima potrafi odcisnąć swoje piętno. Sprawdza się na tyle skutecznie, że warto byłoby wprowadzić go w Polsce. Po to, aby za rok między grudniem a marcem nie tracić długich godzin w gigantycznych korkach na słuchanie komunikatu, że zima znów zaskoczyła drogowców.