Kiedy wychodziłem z kina po obejrzeniu „Avatara” miałem w głowie przeczytaną w „Rzeczpospolitej” recenzje tego filmu, której autor nie zostawił suchej nitki na Cameronie. Bo może to i efektowne – pisał – ale słabe, niemądre i pozbawione głębi. Jednym słowem sztuka dla mas, którym wara od prawdziwej Sztuki uosabianej przez kręcone na czarno-białej taśmie filmy o mężczyznach palących przez 90 minut papierosy. A że rewolucja technologiczna? Po co nam rewolucję – nam jest dobrze na naszym Parnasie.
W takich sytuacjach zawsze przypomina mi się casus Platona. Ów wybitny intelektualista, w wolnych od projektowania utopii zarządzanych przez podobnych mu intelektualistów zajmował się też takim fenomenem jak pismo. I – pewnie nie uwierzycie – tendencje zgodnie z którą wszelaką wiedzę przelewało się na papier uważał za… katastrofę dla ludzkości i tryumf motłochu nad inteligencją, innymi słowy za zwycięstwo antycznej popkultury. Dlaczego? Otóż Platon wykoncypował sobie, że człowiek może zmuszać do pracy swoje szare komórki tylko wtedy, jeżeli całą wiedzę, z której korzysta nosi w głowie. Innymi słowy – jeśli ktoś jest w stanie wyrwany w nocy ze snu wyrecytować dowolny fragment Iliady, tudzież Odysei znaczy, że jest intelektualistą. Jeśli ktoś sięga w tym celu po egzemplarz dzieła Homera jest parweniuszem udającym mędrca, a w rzeczywistości powinien się zająć pasaniem kóz.
O tym, że Platon jednak się mylił przekonują dalsze losy gatunku ludzkiego. Kiedy po upadku Imperium Rzymskiego pismo stało się w Europie towarem rzadkim i trudnym do odszyfrowania przez społeczeństwa przeżywaliśmy pewien regres zakończony de facto dopiero wynalazkiem druku i ponownym rozpowszechnieniem się znajomości alfabetu i reguł zgodnie z którymi symboliczne litery łączy się w większe całości. A prawdziwą rewolucję technologiczną zaczęliśmy przeżywać dopiero wtedy, kiedy świat został dosłownie zalany pismem – pojawiły się gazety, książki, a w końcu profesor Google, który oszczędza nam wiele czasu i pozwala dokonywać w ekspresowym tempie odkryć, jakie naszym antenatom zajmowały całe wieki.
Ale historia zatoczyła koło i dziś współcześni Platonowie uważają, że właśnie zanik słowa pisanego doprowadzi do degrengolady rodzaju ludzkiego, upadku obyczajów, zepsucia i generalnie zmierzchu cywilizacji. Podobnie jak Platon nie zauważają jednak, że – mówiąc Asnykiem – „trzeba z żywymi naprzód iść". Tak jak bowiem pismo nie zabiło kultury umysłowej, tak rozwój nowych form interakcji między człowiekiem a sztuką nie zaprowadzi nas z powrotem do jaskiń. Przeciwnie – otworzy przed nami nowe pola wiedzy i humanistycznych inspiracji, które znów pozwolą nam pokonać krok na niekończącej się drodze samodoskonalenia rodzaju ludzkiego. Żeby to jednak zauważyć nie trzeba prychać z pogardą „filmy Camerona? Gry? To zabawa dla dzieci!", tylko przyjrzeć się temu fenomenowi.
Dla przykładu pogardzane przez wszystkich mędrców gry komputerowe – w odróżnieniu od tradycyjnej sztuki przełamują bariery istniejące między twórcą, jego dziełem a odbiorcą. Coraz bardziej interaktywne programy sprawiają, że gracz staje się współtwórcą wykreowanej przez artystę rzeczywistości. Artystę – bo nie chodzi tylko o informatyka zapisującego na dysku gigabajty danych, ale również scenarzystę (w grach przygodowych), specjalistę od praw fizyki (np. w realistycznych symulatorach), czy eksperta od spraw wojskowości. Wraz z rozwojem technologii coraz więcej będzie miejsca dla odbiorcy tej nowej sztuki – i jestem pewien, że za 50 lat w komputerowej „ekranizacji" „Zbrodni i kary" to sam gracz-czytelnik zdecyduje, czy Raskolnikow ma zabić czy nie i będzie śledził konsekwencje swojego wyboru. A potem będzie mógł sprawdzić co by było gdyby wybrał inaczej. Nie wiem jak wam – mnie się to wydaje fascynujące. Zresztą wcześniej niż literaturę gry wchłoną kino – bo film interaktywny będzie znacznie ciekawszy niż film w którym tylko obserwujemy bohaterów. Wyobraźmy sobie „Avatara”, w którym oprócz obserwowania pięknego świata 3D sami odgrywamy pewną rolę…
Mój ulubiony konserwatysta Edmund Burke pisał, że mądrość konserwatyzmu polega na tym, że powstrzymuje zmiany tam, gdzie są one niepotrzebne, a godzi się z nimi tam, gdzie są nieuchronne. Zawsze przekonywał mnie bardziej niż De Maistre radzący oczekiwać gniewu Bożego za odstąpienie od uświęconych przez tysiąclecie kanonów, czy Platon szalejący z wściekłości, że ktoś spisał Iliadę i Odyseję.
O tym, że Platon jednak się mylił przekonują dalsze losy gatunku ludzkiego. Kiedy po upadku Imperium Rzymskiego pismo stało się w Europie towarem rzadkim i trudnym do odszyfrowania przez społeczeństwa przeżywaliśmy pewien regres zakończony de facto dopiero wynalazkiem druku i ponownym rozpowszechnieniem się znajomości alfabetu i reguł zgodnie z którymi symboliczne litery łączy się w większe całości. A prawdziwą rewolucję technologiczną zaczęliśmy przeżywać dopiero wtedy, kiedy świat został dosłownie zalany pismem – pojawiły się gazety, książki, a w końcu profesor Google, który oszczędza nam wiele czasu i pozwala dokonywać w ekspresowym tempie odkryć, jakie naszym antenatom zajmowały całe wieki.
Ale historia zatoczyła koło i dziś współcześni Platonowie uważają, że właśnie zanik słowa pisanego doprowadzi do degrengolady rodzaju ludzkiego, upadku obyczajów, zepsucia i generalnie zmierzchu cywilizacji. Podobnie jak Platon nie zauważają jednak, że – mówiąc Asnykiem – „trzeba z żywymi naprzód iść". Tak jak bowiem pismo nie zabiło kultury umysłowej, tak rozwój nowych form interakcji między człowiekiem a sztuką nie zaprowadzi nas z powrotem do jaskiń. Przeciwnie – otworzy przed nami nowe pola wiedzy i humanistycznych inspiracji, które znów pozwolą nam pokonać krok na niekończącej się drodze samodoskonalenia rodzaju ludzkiego. Żeby to jednak zauważyć nie trzeba prychać z pogardą „filmy Camerona? Gry? To zabawa dla dzieci!", tylko przyjrzeć się temu fenomenowi.
Dla przykładu pogardzane przez wszystkich mędrców gry komputerowe – w odróżnieniu od tradycyjnej sztuki przełamują bariery istniejące między twórcą, jego dziełem a odbiorcą. Coraz bardziej interaktywne programy sprawiają, że gracz staje się współtwórcą wykreowanej przez artystę rzeczywistości. Artystę – bo nie chodzi tylko o informatyka zapisującego na dysku gigabajty danych, ale również scenarzystę (w grach przygodowych), specjalistę od praw fizyki (np. w realistycznych symulatorach), czy eksperta od spraw wojskowości. Wraz z rozwojem technologii coraz więcej będzie miejsca dla odbiorcy tej nowej sztuki – i jestem pewien, że za 50 lat w komputerowej „ekranizacji" „Zbrodni i kary" to sam gracz-czytelnik zdecyduje, czy Raskolnikow ma zabić czy nie i będzie śledził konsekwencje swojego wyboru. A potem będzie mógł sprawdzić co by było gdyby wybrał inaczej. Nie wiem jak wam – mnie się to wydaje fascynujące. Zresztą wcześniej niż literaturę gry wchłoną kino – bo film interaktywny będzie znacznie ciekawszy niż film w którym tylko obserwujemy bohaterów. Wyobraźmy sobie „Avatara”, w którym oprócz obserwowania pięknego świata 3D sami odgrywamy pewną rolę…
Mój ulubiony konserwatysta Edmund Burke pisał, że mądrość konserwatyzmu polega na tym, że powstrzymuje zmiany tam, gdzie są one niepotrzebne, a godzi się z nimi tam, gdzie są nieuchronne. Zawsze przekonywał mnie bardziej niż De Maistre radzący oczekiwać gniewu Bożego za odstąpienie od uświęconych przez tysiąclecie kanonów, czy Platon szalejący z wściekłości, że ktoś spisał Iliadę i Odyseję.