Jeśli Rzecznik Praw Obywatelskich obawiał się, że niechęć minister zdrowia Ewy Kopacz do szczepionek na świńską grypę sprawi, że Polacy zostaną pozbawieni tego cennego dobra, to teraz ma okazję wykazać się patriotyczną postawą i wysupłać z kieszeni parę złotych na szczepionki. Chętnych do sprzedaży tego towaru jest wielu – Francuzi, Niemcy i Holendrzy na gwałt szukają kogoś, kto kupi od nich szczepionki za które np. Francuzi zapłacili, bagatela, prawie miliard euro.
Marks mawiał, że każda historia zdarza się zawsze dwa razy – z tym, że o ile za pierwszym razem mamy do czynienia z dramatem, to za drugim obserwujemy już tylko farsę. Tak jest właśnie z grypą – epidemia hiszpanki tuż po I wojnie światowej była prawdziwą tragedią dla Starego Kontynentu, a władze nie nadążały z rejestrowaniem kolejnych zgonów. Niemal 100 lat później epidemia tzw. ptasiej grypy (ktoś jeszcze pamięta, że była taka?) była już tylko farsą. Jak jednak nazwać kolejną, „śmiertelnie groźną" pandemię – tym razem świńskiej grypy?
Świńskiej grypy od początku bały się przede wszystkim media i władze. Zwyczajni ludzie z racji kontaktu z radiem, prasą i telewizją obserwowali to zjawisko, ale kiedy czytali, że „zmarło już 10 osób, a bilans może być jeszcze wyższy", a potem czytali o katastrofie samolotu, w której zginęło 250 osób, to słusznie dochodzili do wniosku, że gdyby mieli obawiać się świńskiej grypy musieliby się obawiać wszystkiego i profilaktycznie ułożyć się w trumnie czekając na nieuchronną śmierć, która czyha na nas wszędzie. Statystyki podane przez WHO pod koniec roku świadczą o tym, że to ludzie – a nie rządy - mieli rację. Na całym świecie w 2009 roku na świńską grypę zmarło ok. 12 tysięcy osób, z czego 10 tysięcy na kontynencie amerykańskim. Skoro ludzi na świecie jest 6 miliardów to proste matematyczne działanie pozwala ustalić, że każdy z nas miał 0,000002 procent szans na to, aby stracić życie z powodu wirusa. Prawdopodobieństwo tylko nieco większe niż trafienie szóstki w totolotka. Znacznie łatwiej jest każdego dnia zginąć przechodząc przez ulicę na pasach.
Mimo to rządy w trosce o obywateli zaczęły domagać się od koncernów farmaceutycznych przygotowania szczepionki, która ocali nas przed zagładą. Te ochoczo zabrały się do działania i taki specyfik przygotowały, po czym zaczęły go na pniu sprzedawać. Francuzi zakupili 85 milionów sztuk szczepionki zakładając, że dwie trzecie ich obywateli będzie chciało zaszczepić się nawet dwa razy. Zaszczepiło się 5 milionów. Niemcy wychodząc z podobnego założenia kupili 50 milionów szczepionek – tymczasem tylko 6 milionów Niemców zdecydowało się na szczepienie. Ja przepraszam, ale jeśli rząd francuski jest w stanie wydać blisko miliard euro na ochronę przed ryzykiem rzędu milionowych części procenta, to Sarkozy i spółka powinni od razu podjąć również decyzję o zakazie poruszania się samochodami we Francji, nie mówiąc już o zakazie lotów samolotami. Ryzyko związane z poruszaniem się tymi środkami lokomocji jest znacznie większe niż to związane ze świńską grypą. Koszty wprawdzie też byłyby znacznie większe, no ale czego nie robi się dla bezpieczeństwa obywateli.
Oczywiście nikt nie zakaże jeżdżenia samochodem, czy latania samolotem, bo nie o bezpieczeństwo przecież tu chodzi. A o co chodzi? Cóż – jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Produkcja szczepionek na grypę to bardzo dochodowy interes. Nie dość, że grypa co roku mutuje, w związku z czym co rok trzeba przygotowywać nową szczepionkę, to jeszcze korzystając z tego, że świat wciąż pamięta o hiszpance, można „odcinać kupony" od tamtej tragedii. Wystarczy tylko zaprosić na konferencję do jakiegoś ciepłego kraju kilku ekspertów z WHO, zaprzyjaźnić się z kilkoma dziennikarzami, znaleźć jakiegoś nietypowego wirusa i obwieścić światu, że oto zbliża się następny Armageddon. Oczywiście to tylko takie gdybanie – nikt nikogo za rękę nie złapał, ale przyznacie państwo, że taki scenariusz jest znacznie bardziej prawdopodobny niż to, że rządy i media wpadają w masową histerię, kiedy okazuje się, że nowy wirus grypy zabija kilkaset osób na całym świecie w ciągu miesiąca.
W całej sprawie są tylko dwa pozytywy. Po pierwsze na szczęście tym razem nie włączyło się w nią „lobby mięsne", które przy okazji poprzednich odzwierzęcych epidemii załatwiało swoje interesy. Najpierw producenci wołowiny w związku z tzw. chorobą szalonych krów zostali zmuszeni do masowego wybijania i spalania (sic!) całych stad, a producenci wieprzowiny i drobiu zacierali ręce. Ci ostatni szybko jednak odczuli kolejną epidemię na własnej skórze – i sami musieli profilaktycznie pozbawiać się swoich kur, gęsi i indyków. Szczerze mówiąc, kiedy pierwszy raz usłyszałem o świńskiej grypie bałem się, że teraz przyszedł czas na producentów wieprzowiny. Najwyraźniej są oni jednak bardziej wpływowi niż ich konkurencja.
Ważniejsza jest jednak druga sprawa – na tle światowej histerii Polska zachowała się nad wyraz rozsądnie. A minister Ewa Kopacz przyjmując na siebie ataki mediów i Kochanowskiego powstrzymała się od wyrzucenia miliardów złotych w błoto, co rozgrzesza ją przynajmniej z części dotychczasowych zaniedbań. Za te niewydane miliardy z całą pewnością uda się ocalić niejedno ludzkie życie. Dlatego myślę, że kiedy Rzecznik Praw Obywatelskich trochę ochłonie, kupi piękny bukiet kwiatów, bombonierkę i uda się do pani minister z przeprosinami. Potem zaś wszyscy spokojnie możemy poczekać na epidemię kolejnej „odzwierzęcej" grypy. Ja tym razem stawiam na ryby.
Świńskiej grypy od początku bały się przede wszystkim media i władze. Zwyczajni ludzie z racji kontaktu z radiem, prasą i telewizją obserwowali to zjawisko, ale kiedy czytali, że „zmarło już 10 osób, a bilans może być jeszcze wyższy", a potem czytali o katastrofie samolotu, w której zginęło 250 osób, to słusznie dochodzili do wniosku, że gdyby mieli obawiać się świńskiej grypy musieliby się obawiać wszystkiego i profilaktycznie ułożyć się w trumnie czekając na nieuchronną śmierć, która czyha na nas wszędzie. Statystyki podane przez WHO pod koniec roku świadczą o tym, że to ludzie – a nie rządy - mieli rację. Na całym świecie w 2009 roku na świńską grypę zmarło ok. 12 tysięcy osób, z czego 10 tysięcy na kontynencie amerykańskim. Skoro ludzi na świecie jest 6 miliardów to proste matematyczne działanie pozwala ustalić, że każdy z nas miał 0,000002 procent szans na to, aby stracić życie z powodu wirusa. Prawdopodobieństwo tylko nieco większe niż trafienie szóstki w totolotka. Znacznie łatwiej jest każdego dnia zginąć przechodząc przez ulicę na pasach.
Mimo to rządy w trosce o obywateli zaczęły domagać się od koncernów farmaceutycznych przygotowania szczepionki, która ocali nas przed zagładą. Te ochoczo zabrały się do działania i taki specyfik przygotowały, po czym zaczęły go na pniu sprzedawać. Francuzi zakupili 85 milionów sztuk szczepionki zakładając, że dwie trzecie ich obywateli będzie chciało zaszczepić się nawet dwa razy. Zaszczepiło się 5 milionów. Niemcy wychodząc z podobnego założenia kupili 50 milionów szczepionek – tymczasem tylko 6 milionów Niemców zdecydowało się na szczepienie. Ja przepraszam, ale jeśli rząd francuski jest w stanie wydać blisko miliard euro na ochronę przed ryzykiem rzędu milionowych części procenta, to Sarkozy i spółka powinni od razu podjąć również decyzję o zakazie poruszania się samochodami we Francji, nie mówiąc już o zakazie lotów samolotami. Ryzyko związane z poruszaniem się tymi środkami lokomocji jest znacznie większe niż to związane ze świńską grypą. Koszty wprawdzie też byłyby znacznie większe, no ale czego nie robi się dla bezpieczeństwa obywateli.
Oczywiście nikt nie zakaże jeżdżenia samochodem, czy latania samolotem, bo nie o bezpieczeństwo przecież tu chodzi. A o co chodzi? Cóż – jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Produkcja szczepionek na grypę to bardzo dochodowy interes. Nie dość, że grypa co roku mutuje, w związku z czym co rok trzeba przygotowywać nową szczepionkę, to jeszcze korzystając z tego, że świat wciąż pamięta o hiszpance, można „odcinać kupony" od tamtej tragedii. Wystarczy tylko zaprosić na konferencję do jakiegoś ciepłego kraju kilku ekspertów z WHO, zaprzyjaźnić się z kilkoma dziennikarzami, znaleźć jakiegoś nietypowego wirusa i obwieścić światu, że oto zbliża się następny Armageddon. Oczywiście to tylko takie gdybanie – nikt nikogo za rękę nie złapał, ale przyznacie państwo, że taki scenariusz jest znacznie bardziej prawdopodobny niż to, że rządy i media wpadają w masową histerię, kiedy okazuje się, że nowy wirus grypy zabija kilkaset osób na całym świecie w ciągu miesiąca.
W całej sprawie są tylko dwa pozytywy. Po pierwsze na szczęście tym razem nie włączyło się w nią „lobby mięsne", które przy okazji poprzednich odzwierzęcych epidemii załatwiało swoje interesy. Najpierw producenci wołowiny w związku z tzw. chorobą szalonych krów zostali zmuszeni do masowego wybijania i spalania (sic!) całych stad, a producenci wieprzowiny i drobiu zacierali ręce. Ci ostatni szybko jednak odczuli kolejną epidemię na własnej skórze – i sami musieli profilaktycznie pozbawiać się swoich kur, gęsi i indyków. Szczerze mówiąc, kiedy pierwszy raz usłyszałem o świńskiej grypie bałem się, że teraz przyszedł czas na producentów wieprzowiny. Najwyraźniej są oni jednak bardziej wpływowi niż ich konkurencja.
Ważniejsza jest jednak druga sprawa – na tle światowej histerii Polska zachowała się nad wyraz rozsądnie. A minister Ewa Kopacz przyjmując na siebie ataki mediów i Kochanowskiego powstrzymała się od wyrzucenia miliardów złotych w błoto, co rozgrzesza ją przynajmniej z części dotychczasowych zaniedbań. Za te niewydane miliardy z całą pewnością uda się ocalić niejedno ludzkie życie. Dlatego myślę, że kiedy Rzecznik Praw Obywatelskich trochę ochłonie, kupi piękny bukiet kwiatów, bombonierkę i uda się do pani minister z przeprosinami. Potem zaś wszyscy spokojnie możemy poczekać na epidemię kolejnej „odzwierzęcej" grypy. Ja tym razem stawiam na ryby.