"W latach 2006-2007, kiedy rządził PiS, takich surowych zim nie było i Polacy nie mieli problemów energetycznych" - napisał na forum internauta, który - jak mniemam - jest fanatycznym zwolennikiem partii braci Kaczyńskich. Z punktu widzenia zdrowego rozsądku z taką tezą polemizować trudno. Jednak trudno też nie zauważyć, że za skutki tej zimy odpowiedzialność ponoszą politycy wszystkich opcji, którzy przez lata lekceważyli informacje o pogarszającym się stanie polskiej infrastruktury.
Informacji tych było w ostatnim czasie bez liku. Kolejne kontrole NIK wykazywały, że linie energetyczne, wodociągi, drogi, ulice, rury gazowe są w stanie katastrofalnym. Tak samo, jak wszystkie inne elementy infrastruktury. O tym samym pisała też wielokrotnie prasa, podając jako przykład słynną tamę we Włocławku, która funkcjonuje już ponad 30 lat, choć miała służyć tylko 10. Gdy tama pęknie, Wisła zaleje część Włocławka, przy czym zginąć może kilkadziesiąt tysięcy osób. Podobnych przykładów są setki. I co zaskakujące: nikt się tym nie przejmuje. Nawet Ministerstwo Infrastruktury, które ustawowo powinno zajmować się tymi problemami, w ogóle nie podejmuje interwencji. Być może niefrasobliwi urzędnicy wezmą się do roboty, gdy dojdzie do prawdziwej katastrofy. O ile oczywiście katastrofą już nie można nazwać odcięcia od linii energetycznych kilkunastu tysięcy domów w całej Polsce.
Politycy oczywiście o tyle ponoszą za to winę, że wykazują od lat zaskakujacy grzech zaniechania. Nie przypominam sobie, aby którykolwiek polityk zajął się renowacją linii wysokiego napięcia czy pogłębieniem koryt rzek (co zapobiegłoby powodziom). Dla polityków problem ten nie istnieje. Skoro nie istnieje, nie trzeba go rozwiązywać. A przecież energetyczne katastrofy będą się zdarzać coraz częściej, nie tylko w czasie zimowym. Infrastruktura powstała w czasach PRLu jest już przestarzała i kwalifikuje się do natychmiastowej wymiany. Z tegorocznej zimy należy wyciągnąć wniosek o stanie infrastruktury energetycznej i stan ten jak najszybciej poprawić, gdyby za rok zima miała być jeszcze bardziej surowa. Inaczej znów będziemy słyszeć ubolewanie o katastrofie. A przecież katastrofy tej można małym kosztem uniknąć.
Politycy oczywiście o tyle ponoszą za to winę, że wykazują od lat zaskakujacy grzech zaniechania. Nie przypominam sobie, aby którykolwiek polityk zajął się renowacją linii wysokiego napięcia czy pogłębieniem koryt rzek (co zapobiegłoby powodziom). Dla polityków problem ten nie istnieje. Skoro nie istnieje, nie trzeba go rozwiązywać. A przecież energetyczne katastrofy będą się zdarzać coraz częściej, nie tylko w czasie zimowym. Infrastruktura powstała w czasach PRLu jest już przestarzała i kwalifikuje się do natychmiastowej wymiany. Z tegorocznej zimy należy wyciągnąć wniosek o stanie infrastruktury energetycznej i stan ten jak najszybciej poprawić, gdyby za rok zima miała być jeszcze bardziej surowa. Inaczej znów będziemy słyszeć ubolewanie o katastrofie. A przecież katastrofy tej można małym kosztem uniknąć.