Mimo trwającej nieprzerwanie przez całą noc akcji, do czwartkowego poranka ratownikom nie udało się dotrzeć do 40-letniego górnika, zasypanego w zawalonym chodniku kopalni "Rydułtowy-Anna". Zastępy ratownicze pokonały dotąd kilka metrów rumowiska.
"Ratownicy nadal konsekwentnie drążą tzw. chodniki ratunkowe z obu stron strefy zawału. Z jednej strony udało im się posunąć do przodu o ok. 1,5 metra, z drugiej o 2,5 metra" - powiedział w czwartek rano rzecznik Kompanii Węglowej, do której należy kopalnia, Zbigniew Madej.
Obecnie trudno precyzyjnie określić, jaka odległość dzieli ratowników od górnika. W środę, na podstawie sygnału z nadajnika zamontowanego w lampce pracownika, szacowano, że jest to ok. 6-7 metrów. Ze strony rumowiska, skąd odebrano sygnał, ratownicy posunęli się naprzód o ok. 1,5 metra.
Niemożność precyzyjnego określenia położenia górnika może wynikać z faktu, że drążąc chodniki ratunkowe zastępy ratownicze (stale pracuje ich 6 lub 7) natrafiają na fragmenty metalu, obudowy wyrobiska, podziemnych urządzeń itp. W tej sytuacji lokalizacja położenia na podstawie sygnału może być myląca.
Jest szansa, że górnik żyje
Z analiz wynika, że w zasypanym wyrobisku jest przepływ powietrza, jest więc szansa, że zaginiony górnik mógł przeżyć zawał, chowając się w jakiejś niszy. Z kolei wielkość i struktura zawaliska przemawiają za tym, że chodnik został zasypany całkowicie. Jak zawsze w podobnych przypadkach ratownicy podkreślają, że dopóki trwa akcja, jest nadzieja, że górnik żyje.
Akcja prowadzona jest w bardzo trudnych warunkach. Ratownicy muszą usuwać wypełniający wyrobisko materiał w dużej części ręcznie. Są to nie tylko fragmenty skał, ale także elementy podziemnej infrastruktury - konieczność ich wyciągania dodatkowo spowalnia prace ratowników.
Tąpnięcie i zawał
Do tąpnięcia w kopalni w Rydułtowach doszło w środę rano. Wstrząsowi o energii odpowiadającej ok. 2,4 stopniom Richtera towarzyszył zawał skał w położonym na poziomie 1000 metrów chodniku przyścianowym na długości ok. 35 metrów.
W pobliżu znajdowało się siedmiu górników. Sześciu wycofało się o własnych siłach. Z obrażeniami niezagrażającymi życiu zostali przewiezieni na dokładne badania do miejscowych szpitali. Lekarze zdiagnozowali u nich przede wszystkim stłuczenia głowy i kończyn, niektórzy mogli już wrócić do domu. Nieco dalej było jeszcze kilkunastu innych górników, im nic się nie stało.
Zawał nastąpił w rejonie praktycznie nowej, uznawanej za bardzo perspektywiczną dla kopalni, ściany wydobywczej. W ostatnich dniach prowadzono tam prace przygotowawcze, m.in. tzw. strzelania odprężające; znajdował się też tam nowy sprzęt.
Jak informowali przedstawiciele kopalni, w momencie tąpnięcia w ścianie, która od momentu uruchomienia posunęła się tylko po kilka metrów z każdej strony, prowadzono wydobycie - sięgające 2 tys. ton węgla na dobę. W środę rano nie zaobserwowano tam żadnych objawów zbliżającego się wstrząsu.
Według informacji przedstawicieli Kompanii Węglowej, do której należy kopalnia, zasypany górnik w chwili tąpnięcia przebywał w strefie szczególnego zagrożenia tąpaniami, gdzie nie powinien być. Dlaczego tam się znalazł - ma wykazać dochodzenie nadzoru górniczego.
PAP, im
Obecnie trudno precyzyjnie określić, jaka odległość dzieli ratowników od górnika. W środę, na podstawie sygnału z nadajnika zamontowanego w lampce pracownika, szacowano, że jest to ok. 6-7 metrów. Ze strony rumowiska, skąd odebrano sygnał, ratownicy posunęli się naprzód o ok. 1,5 metra.
Niemożność precyzyjnego określenia położenia górnika może wynikać z faktu, że drążąc chodniki ratunkowe zastępy ratownicze (stale pracuje ich 6 lub 7) natrafiają na fragmenty metalu, obudowy wyrobiska, podziemnych urządzeń itp. W tej sytuacji lokalizacja położenia na podstawie sygnału może być myląca.
Jest szansa, że górnik żyje
Z analiz wynika, że w zasypanym wyrobisku jest przepływ powietrza, jest więc szansa, że zaginiony górnik mógł przeżyć zawał, chowając się w jakiejś niszy. Z kolei wielkość i struktura zawaliska przemawiają za tym, że chodnik został zasypany całkowicie. Jak zawsze w podobnych przypadkach ratownicy podkreślają, że dopóki trwa akcja, jest nadzieja, że górnik żyje.
Akcja prowadzona jest w bardzo trudnych warunkach. Ratownicy muszą usuwać wypełniający wyrobisko materiał w dużej części ręcznie. Są to nie tylko fragmenty skał, ale także elementy podziemnej infrastruktury - konieczność ich wyciągania dodatkowo spowalnia prace ratowników.
Tąpnięcie i zawał
Do tąpnięcia w kopalni w Rydułtowach doszło w środę rano. Wstrząsowi o energii odpowiadającej ok. 2,4 stopniom Richtera towarzyszył zawał skał w położonym na poziomie 1000 metrów chodniku przyścianowym na długości ok. 35 metrów.
W pobliżu znajdowało się siedmiu górników. Sześciu wycofało się o własnych siłach. Z obrażeniami niezagrażającymi życiu zostali przewiezieni na dokładne badania do miejscowych szpitali. Lekarze zdiagnozowali u nich przede wszystkim stłuczenia głowy i kończyn, niektórzy mogli już wrócić do domu. Nieco dalej było jeszcze kilkunastu innych górników, im nic się nie stało.
Zawał nastąpił w rejonie praktycznie nowej, uznawanej za bardzo perspektywiczną dla kopalni, ściany wydobywczej. W ostatnich dniach prowadzono tam prace przygotowawcze, m.in. tzw. strzelania odprężające; znajdował się też tam nowy sprzęt.
Jak informowali przedstawiciele kopalni, w momencie tąpnięcia w ścianie, która od momentu uruchomienia posunęła się tylko po kilka metrów z każdej strony, prowadzono wydobycie - sięgające 2 tys. ton węgla na dobę. W środę rano nie zaobserwowano tam żadnych objawów zbliżającego się wstrząsu.
Według informacji przedstawicieli Kompanii Węglowej, do której należy kopalnia, zasypany górnik w chwili tąpnięcia przebywał w strefie szczególnego zagrożenia tąpaniami, gdzie nie powinien być. Dlaczego tam się znalazł - ma wykazać dochodzenie nadzoru górniczego.
PAP, im